Historia Konferencji Klimatycznych
Od 16 lat delegaci Konferencji Klimatycznych zajmują się globalnym środowiskiem. Prelegenci i słuchacze usiłują podnieść jego jakość i skierować kraje na ścieżkę zrównoważonego rozwoju.
Pierwsza Światowa Konferencja Klimatyczna została zorganizowana w 1979 roku i zaowocowała utworzeniem Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu. Druga Światowa Konferencja Klimatyczna doprowadziła do powstania Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu, jak również utworzenia Globalnego Systemu Obserwacji Klimatu. Od tego czasu rokrocznie odbywają się podobne konferencje. Powołują one kolejne instytucje i uchwalają nowe dokumenty.
Tak było m.in. w 2007 roku. Na indonezyjską wyspę Bali zjechało blisko 10 tys. gości ze 190 krajów. Uczestnicy konferencji dyskutowali, jak poradzić sobie z globalnym ociepleniem. Myli się jednak ten, kto uważa, że chodziło jedynie o ocalenie topniejących lodowców i polarnych niedźwiedzi. Negocjacje tyczyły się przede wszystkim warunków rozwoju państw. Przecież zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych to ustalanie, które państwa będą musiały ograniczyć zużycie ropy czy gazu i przestawić się na czyste, droższe technologie. To z kolei generuje koszty dla firm. Szacuje się, że każdy punkt procentowy obniżenia emisji oznacza miliardy dolarów wydanych na ochronę środowiska.
Kość niezgody
Od lat głównym powodem niesnasek jest Protokół z Kioto. Został on uchwalony na konferencji państw sygnatariuszy Konwencji o Zmianie Klimatu. Dokument ten precyzuje warunki redukcji emisji gazów cieplarnianych do atmosfery: kraje rozwinięte powinny zredukować emisje średnio o 5,2 proc. w stosunku do emisji z 1990 roku. Plany te mają być zrealizowane do 2012 roku.
Nie jest to jednak zadanie łatwe. USA nie są zainteresowane ustalaniem celów redukcyjnych dla krajów rozwiniętych o ile nie zostaną uwzględnione zobowiązania dla Chin czy Indii. Rząd Stanów Zjednoczonych zainteresowany jest jedynie wspieraniem długofalowych zmian technologicznych, które wpłynęłyby na ograniczenie emisji gazów cieplarnianych. Z kolei Japonia promuje podejście sektorowe, a nie zasadę ustalania limitów dla poszczególnych krajów. Tymczasem Rosja sprzeciwia się przyjęciu celu redukcyjnego na poziomie 25-40 proc. i postuluje podjęcie negocjacji dopiero, gdy pierwszy okres budżetowy Protokołu z Kioto się skończy. Z kolei Chiny wyraźnie podkreślają, że odpowiedzialność historyczna za zmiany klimatu leży po stronie państw wysokorozwiniętych i to one powinny ograniczyć emisje. Pekin jest gotowy rozważyć ograniczenia tempa wzrostu emisji, jednak tylko pod warunkiem, że kraje wysokorozwinięte zobowiążą się do wsparcia finansowego i technologicznego państw rozwijających się. Podobnego zdania są Indie, które uważają, że przeciwdziałanie niedostatkowi i promowanie rozwoju jest najważniejsze. Delhi ma oparcie w Brazylii. Państwo to wyraźnie widzi potrzebę określenia „ambitnych celów dla krajów rozwiniętych”.
Najbardziej zainteresowane ograniczeniem emisji są jednak kraje wyspiarskie. Państewka te chcą szybkiego porozumienia, ponieważ doświadczyły już skutków zmian klimatu. Widmo podtopień ich terytoriów stało się asumptem do żądania utrzymania koncentracji gazów cieplarnianych na poziomie 350 ppm, zachowania wzrostu temperatury na poziomie nie wyższym niż 1,5ºC oraz ograniczenia emisji o co najmniej 40 proc. Dla nas takie postawienie sprawy nie jest jednak korzystne.
Twardy orzech do zgryzienia
Czy do tego dojdzie, w najbliższej przyszłości jest to wątpliwe. O skali trudności przekonaliśmy się w 2008 roku podczas Konferencji Klimatycznej w Poznaniu. Negocjacje toczyły się w ramach dwóch ścieżek: grupy roboczej do spraw Protokołu Kioto i Grupy Roboczej do spraw Współpracy Długoterminowej. Pierwsza z nich miała za zadanie uzgodnienie poprawek do Protokołu z Kioto, którego pierwszy okres zobowiązań dobiega końca za dwa lata, druga – ustalenie reguł nowego porozumienia, które będzie obejmować wszystkie kraje, w tym Stany Zjednoczone.
Tymczasem konferencja, która miała być krokiem w kierunku konkretyzacji działań dla ochrony klimatu, okazała się porażką. Negocjacje nie stały się – jak prognozowano – kluczowym etapem na drodze do osiągnięcia globalnego porozumienia w sprawie międzynarodowych regulacji prawnych. Przede wszystkim nie uzgodniono, czy negocjacje rozpoczną się od z góry ustalonej wielkości całkowitej redukcji emisji dla krajów rozwiniętych, czy negocjować będzie się wielkości dla poszczególnych państw.
Wiele dyskusji wywołało również zagadnienie dotyczące Mechanizmu Czystego Rozwoju i roli, jaką ma w nim pełnić Fundusz na rzecz Globalnego Środowiska. Kraje rozwinięte były usatysfakcjonowane dotychczasową rolą GEF. Natomiast państwa rozwijające się zarzucały organizacji powolność i nadmierną biurokrację przy realizacji projektów. Szczególną uwagę zwracano na znaczną dysproporcję regionalną realizowanych projektów.
Nie wszystko jednak spaliło na panewce. Podczas COP14 przyjęto strategię, której istota sprowadza się do pomocy w szybkim i efektywnym transferze technologii przyjaznych klimatowi. Uzyskano także postęp w sprawie REDD (Reducing Emissions from Deforestation and Degradation). Delegaci zgodzili się włączyć w ten mechanizm zrównoważone gospodarowanie lasami oraz ich ochronę.
Tymczasem rok temu w Kopenhadze kraje rozwinięte znów okopały się na swoich pozycjach. Wbrew oczekiwaniom nie zaproponowały wystarczająco ambitnych celów redukcji emisji. Zobowiązano się jedynie do wsparcia finansowego dla krajów rozwijających się w wysokości 30 mld dolarów. Środki te mają być przeznaczone na walkę z ociepleniem w perspektywie najbliższych lat.
Co dalej?
Ostatnie Konferencje Klimatyczne pokazały, że następują zmiany w procesie negocjacyjnym. Na przykład ciężar dyskusji przenosi się z ograniczania emisji na adaptację, transfer technologii i finansowanie. Novum stanowi również coraz większa rola Chin, Indii, Brazylii, Meksyku czy Republiki Południowej Afryki. Jakie wnioski wyciągniemy po Konferencji Klimatycznej w Cancun? Niedługo się przekonamy.
Jesteśmy zagrożeni!