Polska jest liderem w rozwiązywaniu wszelkich problemów związanych z hodowlą, utrzymaniem czy też ochroną zwierząt. Problem jednak w tym, że wbrew intencjom urzędników życie daleko wyprzedza papierowe zapisy i nijak nie chce się do nich przystosować. Zamiast jednak dostosowywać prawo do życia, produkujemy kolejne tomy martwych przepisów. Wszak problem rozwiązany na papierze znika…
Trochę historii
Początki hodowli różnych zwierząt giną w mrokach ludzkiej historii. Z pewnością jednak hodujemy zwierzęta od czasu przejścia z gospodarki zbieracko-łowieckiej na rolnictwo. W efekcie, niektóre zwierzęta zostały udomowione dla korzyści, jakie dawała ich hodowla (chociażby mięso, mleko, skóry). Od wieków trzymano też zwierzęta związane z wierzeniami i mitami, religią, ale także takie dla czystej przyjemności posiadania zwierzęcia. Jest tak do chwili obecnej, przy czym niektóre zwierzęta stały się bardziej popularne niż inne. Dziś nikogo już nie dziwi posiadanie psa dla przyjemności. Właściciel jaszczurki budzi niekiedy już większe zdziwienie, a niejeden posiadacz pająka ptasznika bywa posądzany o problemy ze zdrowiem psychicznym. W świadomości społecznej posiadanie psa czy kota jest zupełnie naturalne, natomiast węża już niekoniecznie. Mało kto zdaje sobie sprawę, że węże były powszechnie hodowane w starożytnej Grecji i towarzyszyły legionom rzymskim w ich podbojach.
Wraz z otwarciem granic i częstszymi podróżami rodaków wzrasta nasza wiedza i tolerancja wobec wszelkiej inności. Powoli przestaje dziwić, że w jakimś klasztorze w Azji do dziś czci się jadowite węże, a mnisi pozują z nimi do zdjęć. Nie dziwi też patyczak przyniesiony w słoiku z lekcji biologii czy też informacja, że sąsiad z ósmego piętra od lat hoduje w akwarium pielęgnice. Przywykliśmy już nawet do dzików w miastach, a puma podobno biegała niedawno po województwie opolskim. Możemy mieć zastrzeżenia wobec sąsiada z naprzeciwka, który chodzi na spacer z rottweilerem bez smyczy i kagańca, a jednak jest to widok tak powszechny, że aż nudny. Co zatem jest niebezpieczne, co dozwolone, a co tylko lekkomyślne?
Martwe prawo
Obowiązująca ustawa o ochronie przyrody (art. 73) teoretycznie zabrania hodowli i utrzymania gatunków niebezpiecznych dla życia ludzi i zwierząt. Teoretycznie, bo listę takich zwierząt miało określić specjalne rozporządzenie, a jego publikacja jest odkładana od kilku lat. Oczywiście potencjalną listę zwierząt, których trzymać nie wolno, ministerstwo konsultuje ze społeczeństwem w ramach konsultacji z kilkunastoma organizacjami zajmującymi się ochroną czy też hodowlą zwierząt. To tylko swego rodzaju medialne mydlenie oczu, bo w praktyce organizacje te od lat co roku dostają tę samą listę. Żeby było śmieszniej, stworzona na szybko przez urzędnika roi się od błędów, począwszy od błędnej klasyfikacji zwierząt i ich nazewnictwa, a skończywszy na wymienianiu zwierząt, których nikt nigdy w niewoli nie trzymał. To swoisty rytuał: lista do konsultacji, każda organizacja zgłasza swoje uwagi po czym rozporządzenie przesuwa wydanie w czasie tego właściwego, a do organizacji trafia lista – jakże by inaczej – w wersji pierwotnej, bez żadnych poprawek czy uzasadnień. Generalnie zmierza się do tego, by zakazać wszystkiego i wszystkim. Tylko czy to aby ma sens?
Skupmy się nawet na samych definicjach, w praktyce większość zwierząt "niebezpiecznych" można zaliczyć do dwóch grup: są one drapieżne albo jadowite, względnie drapieżne i jadowite. Zresztą w poprzedniej ustawie o ochronie przyrody z 16 kwietnia 2004 roku wyraźnie była mowa o zwierzętach drapieżnych i jadowitych. Zwierzę drapieżne to takie, które poluje na inne. A zatem można tu wymienić zarówno pumę, lwa, wilka, jak i psa, kota czy pielęgnicę w akwarium. To, że kanapowy jamnik każdego jest w stanie zalizać na śmierć, nie przeczy temu, że jest zwierzęciem drapieżnym. Zresztą specjalne rozporządzenie określa listę psów ras niebezpiecznych, a zatem może problem tkwi w zwierzętach jadowitych?
Zwierzę jadowite to z kolei takie, które może wprowadzić jad do ciała ofiary aktywnie – za pomocą kolca, zębów itp. Kwestią dyskusyjną pozostaje, jak bardzo niebezpieczne jest zwierzę jadowite. Taka pszczoła, uznawana powszechnie za zwierzę niegroźne, jest co roku sprawcą kilkudziesięciu śmierci osób użądlonych, głównie na skutek uczulenia na któryś składnik słabego przecież jadu. Grzechotniki, kobry, żmije a także ptaszniki i skorpiony (niektóre bardzo jadowite) od lat są trzymane przez setki, jeśli nie tysiące terrarystów. Efekt: sporadyczne wypadki pokąsań czy użądleń notowane corocznie oraz… brak przypadku śmierci terrarysty w wyniku pokąsania przez hodowane zwierze od kilkudziesięciu lat. A mówimy tu tylko o wypadkach z udziałem zwierząt najgroźniejszych, wszak zdecydowana większość zwierząt jadowitych hodowanych w niewoli ma jadowitość pszczoły czy osy, a wypadków z ich udziałem nawet nikt nie zgłasza. Czy to oznacza, że hodowla takich zwierząt jest bezpieczna? Tak, ale nie do końca. Każdy może być uczulony na jakąś toksynę „słabego” jadu, zawsze może dojść do pokąsania przez zwierzę silnie jadowite. Czy zatem należy zabronić hodowli takich zwierząt? To już inna kwestia, a wbrew pozorom odpowiedź brzmi „nie”. Dlaczego?
Realne problemy
O tym, że martwe prawo i papierowe rozwiązywanie problemów zakazami wszelkiej maści nie działa doskonale, widać na przykładzie psów. Powstał wykaz ras psów niebezpiecznych, a ich właściciele podlegają odpowiedniej kontroli i wymogom rozporządzenia. Kogo jednak kontroluje państwo? Rzecz jasna rzetelne hodowle zgłoszone w związku kynologicznym – a zatem tych, którzy i tak dbają o to, by psy były właściwie hodowane. Wystarczy, że ktoś trzyma mieszańca ras niebezpiecznych albo takiemu zwierzęciu nie wyrobi rodowodu i już nie podlega rozporządzeniu. Pomijam tu nawet fakt, że to człowiek przez niewłaściwe postępowanie ze zwierzęciem czyni go niebezpiecznym. Co ciekawe, od lat głównym sprawca pokąsań ludzi są psy wcale nie uznawane za niebezpieczne, ale wszelkiej maści mieszańce. Inna sprawa, że właściciele psów nagminnie łamią prawo, bo widok psa bez kagańca i nie na smyczy jest powszechny. Pół biedy, jeśli jest to „niegroźny”, przytaczany już tu jamnik, gorzej gdy biegnie do nas pit bull, a jego właściciel ubrany w dres dyskutuje z kolegą przy piwie…
Wróćmy jednak do zwierząt jadowitych. Czy zakaz ich utrzymania zmniejszy zagrożenie z ich strony dla osób postronnych? Rzecz jasna nie – nawet je zwiększy. Faktem jest, że tradycja utrzymywania takich zwierząt w niewoli sięga wielu lat i niezależnie od tego, czy to się urzędnikom podoba czy nie, takie zwierzęta będą w kraju. Co więcej, ich hodowla jest dozwolona u naszych południowych i zachodnich sąsiadów. Tam jednak ich posiadacz podlega kontroli, musi spełniać określone warunki i posiadać stosowną licencję. Państwo wie, kto i jakie zwierzęta trzyma. Wie, jakie surowice należy zgromadzić na wypadek nieszczęścia. Koszty surowic częściowo pokrywają hodowcy wykupując odpowiednie licencje na posiadanie zwierząt. Czy to rozwiązuje wszystkie problemy? Z pewnością nie, zawsze ktoś będzie trzymał zwierzę nielegalnie. Jednak zdecydowana większość hodowców dla dobra własnego i innych będzie zarejestrowana, każdy poszkodowany ma dużo większe szanse na odzyskanie zdrowia.
Co się stanie, jeżeli wprowadzimy całkowity zakaz? Nic, po prostu hodowcy takich zwierząt zejdą do podziemia, powstanie ogromna szara strefa, nad którą nikt nie ma kontroli. Nie będzie wiadomo nie tylko kto, ale nawet jakie zwierzęta trzyma. Nie będzie surowic – wszak nie ma ich w rejestrze leków, potrzeby ich zakupu nie ma, no i problem teoretycznie nie istnieje. Oczywiście cześć hodowców się przestraszy i po prostu wypuści zwierzęta do pobliskiego lasu czy parku, gdzie niektóre z nich z powodzeniem mogą żyć dłuższy czas. Będzie dochodziło do przypadkowych pokąsań, lekarze nie będą wiedzieli jak skutecznie leczyć poszkodowanych. Wszak ukąsiło ich coś, czego oficjalnie nie ma i jest nieznane. Media zrobią sensację z każdego takiego przypadku, z kolei te kilka przypadków śmierci czy też ciężkiej utraty zdrowia znikną w bezdusznych statystykach. Wszak na polskich drogach co weekend ginie około 50 osób, cóż więc znaczy jedna czy dwie śmierci rocznie więcej? Oficjalnie problem jest rozwiązany i nie istnieje.
Nieoficjalnie każdy obywatel będzie narażony na większe niebezpieczeństwo niż w sąsiednich państwach, gdzie zwierzęta niebezpieczne trzymać wolno. O tym, że nie jest to fantastyka, świadczą przypadki z ostatnich lat: kobra znaleziona na trawniku w Krakowie czy też torba z dwoma trwożnicami (rodzaj grzechotnika) skradziona w pociągu. Znalezione tak zwierzęta nijak nie mieszczą się w bezdusznych paragrafach prawa: wszak oficjalnie w naszym kraju nie istnieją. Oczywiście mogą je trzymać ogrody zoologiczne, placówki naukowe czy cyrki, ale nikt nie zgłaszał zaginięcia. Może zatem wzorem naszych myślących sąsiadów pora zacząć konstruować prawo dostosowane do życia?
Michał Kaczorowski