Historia człowieka kopalnego - fakty i mity
Ekologia.pl Środowisko Specjalne Gra w kości – pierwsze spotkania z człowiekiem kopalnym

Gra w kości – pierwsze spotkania z człowiekiem kopalnym

Na przestrzeni wieków niejednokrotnie zdarzało się, że grzebiący w ziemi ludzie znajdowali jakieś tajemnicze kości, które trudno im było przyporządkować znanym współcześnie stworzeniom. Owe stare gnaty niepokojąco przypominały niekiedy szczątki ludzkie. Znaleziska te nie wzbudzały jednak większego zainteresowania w sensie naukowym, stanowiąc jedynie wywołującą sensację i chętnie podziwianą rzadkość, eksponowaną zazwyczaj w tzw. gabinetach osobliwości. Bardziej przedsiębiorczy przedstawiciele rodzaju ludzkiego, do których niewątpliwie zaliczali się Chińczycy, przez setki lat używali zmielonych kopalnych kości (zwłaszcza zębów) do wyrobu medykamentów.

źródło: newsdesk.si.eduźródło: Karen Carr, Karen Carr Studio, Inc.

źródło: newsdesk.si.eduźródło: Karen Carr, Karen Carr Studio, Inc.
Wszystko uległo zasadniczej zmianie w drugiej połowie XIX wieku, m.in. pod wpływem teorii Karola Darwina. Raptem na wagę złota cenić zaczęto każdy skamieniały fragment czaszki, ułamek szczęki, odprysk kości lub nawet pojedynczy ząb. Mogły bowiem te odkrycia okazać się decydującym argumentem w naukowym i ideologicznym sporze ewolucjonistów z kreacjonistami.

Pierwszym znaleziskiem, które wywołało pewne zaniepokojenie w naukowych kręgach i pobudziło wyobraźnię, był niekompletny szkielet, a zwłaszcza słynna czaszka człowieka neandertalskiego (Homo neanderthalensis), wykopana w niemieckim Neanderthalu – stąd nazwa – w roku 1856. Istoty te, żyjące od 400 do 24,5 tys. lat temu, zyskały później szczytne miano „Homo sapiens neanderthaliensis”.

Grube, masywne kości, wysunięte wały nadoczodołowe, długi i prosty szew łuskowy oraz spłaszczenie pionowe i załamanie kości potylicznej, to cechy, które – zdaniem wielu – miały dyskwalifikować właściciela tej głowy, jako potencjalnego kandydata na „brakujące ogniwo” w drzewie genealogicznym człowieka. Takie zdanie wyraził m.in. Thomas Henry Huxley w wydanej w roku 1863 książce pt. „Man’s Place in Nature”. Zresztą nawet sam Darwin wypowiadał się na ten temat bardzo powściągliwie.

Chociaż nie chciano widzieć neandertalczyka w kręgu przodków, to jednak dość chętnie umieszczano go w grupie współczesnych współplemieńców-degeneratów. Dowodzono mianowicie, że czaszka należała do osobnika dotkniętego niedorozwojem umysłowym i cierpiącego dodatkowo na krzywicę. Komuś innemu przypominała ona głowę nieszczęśnika ze zniekształceniem przerostowym. Francuskiemu antropologowi przywodziła na myśl Irlandczyka, pozostającego na bardzo niskim poziomie rozwoju umysłowego.

Dopatrywano się w niej cech anatomicznych Celta lub też chciano w niej widzieć doczesny szczątek jakiegoś kozaka, przybyłego z dalekiej Rosji w pogoni za napoleońską armią. Sławny patolog Rudolf Virchov orzekł na koniec, iż mamy tu po prostu do czynienia z niewątpliwym okazem patologicznym.

Tak więc to sensacyjne odkrycie wywołało dyskusję i namiętne spory wśród specjalistów i ignorantów, ale przez następnych kilkadziesiąt lat – mimo wielu kolejnych znalezisk – mglisty i kontrowersyjny problem bezpośredniego przodka człowieka myślącego pozostawał niejako w zawieszeniu. Czekano wciąż na nowe, niepodważalne dowody jego istnienia. Niemiecki uczony Ernst Haeckel wymyślił nawet nazwę dla takiej hipotetycznej istoty. Miała ona mianowicie nosić wdzięczne imię „pitekantrop”, czyli małpolud.

Prawdziwym wstrząsem miało okazać się znalezisko pochodzące z odległego od Europy rejonu świata. A było to tak: Wychodząc z założenia, iż najbardziej obiecujące pod względem wykopaliskowym są tereny nie dotknięte niszczycielskim zlodowaceniem, lekarz Królewskiej Armii Holenderskiej Eugene Dubois, uniwersytecki wykładowca anatomii, wybrał się w listopadzie 1887 roku do Padang na Sumatrze, gdzie przystąpił do penetracji tamtejszych jaskiń. No i owszem, znalazł… zęby wymarłego orangutana.

Rudolf Virchov , UnknownUnknown author [Public domain], via Wikimedia Commons

Homo neanderthalensis źródło: newsdesk.si.edu, autor: : John Gurche, artist / Chip Clark, photographer

Jednakże w tym właśnie czasie powiadomiony został o znalezieniu przez poszukiwacza marmuru ludzkiej czaszki w okolicach Wadjak na Jawie. Postarał się zatem o służbowe przeniesienie na ową wyspę, aby dokonać zakupu znaleziska. Już wkrótce, również w pobliżu Wadjak, sam odkrył kolejną ludzką czaszkę, którą jednak uznał z racji młodego wieku za mało wartościową.


Na właściwy trop naprowadzili holenderskiego uczonego tubylcy, wskazując na pokryte 100–metrową warstwą wulkanicznego tufu oraz piasku i gliny okolice wioski Trinil, przecięte wodami rzeki Solo. Z odsłoniętych pokładów krajowcy od dawna wydobywali prastare, skamieniałe ogromne gnaty, uważane za szczątki legandarnych olbrzymów zw. „raks asas” (w rzeczywistości kości wymarłego gatunku słonia), zawieszane w świątyniach na Bali i Jawie. Dubois rychło rozpoczął badanie starej warstwy, położonej tuż nad poziomem wody, gdzie w listopadzie 1890 roku wygrzebał skamieniałość w postaci fragmentu żuchwy praczłowieka z jednym zębem.

Dalsze prace przerwała pora deszczowa, ale zachęcony odkryciem medyk nie rezygnował i we wrześniu 1891 wznowił wykopki, których efekt stanowił prawy górny ząb trzonowy o korzeniu „małpim”, ale „ludzkiej” koronie. Wielkie odkrycie było tuż tuż, w zasięgu łopaty!

W październiku 1891, w odległości zaledwie jednego metra od miejsca znalezienia zęba, rydel uderzył w kamień, zawierający w swym wnętrzu skamieniałą ciemnobrązową kość. Po usunięciu skalnej skorupy oczom upartego doktora z dalekiej Holandii ukazał się masywny czerep, zwany uczenie kalotą, czyli po prostu sklepiona część czaszki. Była ona niska i zdobił ją pokaźnych rozmiarów wał kostny nad oczodołami, ale przecież nie była to czaszka małpy ani też współczesnego człowieka.

Pan Dubois wciąż miał jednak poważne wątpliwości i dlatego po kolejnej porze deszczowej, już w roku 1892, kontynuował prace penetracyjne w złożu. Nowy wykop uczyniono w odległości piętnastu metrów od poprzedniego i dość szybko natrafiono tam na niewątpliwie ludzką kość udową, pochodzącą z uda lewej nogi. Była ona cienka i prosta, a mierzyła sobie 45,5 cm długości.

Zdaniem odkrywcy wszystkie znalezione elementy szkieletu należały do jednego osobnika, który zginął w wyniku erupcji wulkanu, a jego pływające w rzece ciało rozerwały krokodyle (na niektórych kościach widniały ślady krokodylich zębów). Istota miała mieć ok. 170 cm wzrostu, ważyć ok. 70 kilogramów i chodzić w postawie wyprostowanej.

Dubois opublikował opis swojego znaleziska w roku 1894, nadając pradawnemu mieszkańcowi Jawy nazwę „Pithecanthropus erectus”(później Homo erectus) i uznając go za formę przejściową, czyli ogniwo łączące człowieka z małpą. Dodajmy, że pitekantropy występowały w okresie od 120 do 40 tys. lat wstecz. No i oczywiście rozpętało się piekło, czyli wielka awantura.

Wielu uczonych uznało holenderskiego lekarza za amatora i żądnego sławy prowokatora, wskazując na bezpodstawne łączenie „prawie” małpiej czaszki i zębów z „niemal” ludzką kością udową. Kręgi kościelne zareagowały głosami oburzenia i potępienia.
Początkowo znalazca kości nie przejmował się tym, przedstawiając nowe analizy i prezentując po powrocie do Europy w roku 1895 doczesne szczątki pitekantropa na III Międzynarodowym Kongresie Antropologicznym w Lejdzie, a następnie na naukowych posiedzeniach m.in. w Paryżu, Londynie i Berlinie oraz w Dublinie, Edynburgu, Jenie i Liege. Później jednak, zniechęcony kolejnymi atakami, zamknął kontrowersyjne kości w kasie pancernej Muzeum Teylera w Haarlem. Miały tam czekać na lepsze czasy aż niemal trzydzieści lat!


Profesor Dubois przypomniał naukowemu światu o sobie i swoim znalezisku na początku lat dwudziestych XX wieku, wywołując kolejny skandal. Dopiero wówczas bowiem był łaskaw ujawnić istnienie czaszek z Wadjak. Wtedy też – w 1923 roku – ponownie udostępnił innym naukowcom kości pitekantropa, którego jednak tym razem uznał za… przerośniętego gibbona, przeobrażonego z czasem na drodze ewolucji w człowieka. Oj, ci uczeni, ci uczeni!

Dubois w 1923 roku – udostępnił naukowcom kości pitekantropa, którego jednak tym razem uznał za… przerośniętego gibbona, przeobrażonego z czasem na drodze ewolucji w człowieka.

Sprawa kreatury z Jawy wymagała zatem ostatecznego wyjaśnienia i uporządkowania. Miał tego dokonać niemiecki paleontolog Gustav H.R. von Koenigswald, zaproszony w tym celu na wyspę w roku 1930 przez Instytut Geologiczny Holenderskich Indii Wschodnich.

Prace poszukiwawcze w rejonie rzeki Solo trwały wiele lat. W roku 1937, w zawalisku na obszarze zwanym Sangiran, znaleziono pierwszy odłamek czaszki. W sumie udało się zebrać ok. czterdziestu kości czerepu, z których trzydzieści uznano za prawdopodobne fragmenty jednej czaszki. Koenigswald zgrabnie złożył z nich prawie kompletną mózgownicę pitekantropa, o czym powiadomił profesora Dubois, przesyłając mu fotografię znaleziska. Holender niezwłocznie opublikował zdjęcie z komentarzem, w którym sugerował, iż jawajska „składanka” jest falsyfikatem. Stary badacz chciał widać na zawsze pozostać jedynym odkrywcą małpoluda. Naukowy świat nie zważał jednak na jego głos, radując się posiadaniem drugiej czaszki pitekantropa, umacniającej pozycję tego osobnika w gronie praprzodków współczesnego człowieka.

Zachęcony powodzeniem Gustaw von Koenigswald kontynuował poszukiwania, czego efektem było najpierw – w 1939 roku – pozyskanie wielkich rozmiarów górnej szczęki z ogromnymi zębami, a następnie skamieniałej, zatopionej w skalnym bloku, pogruchotanej czaszki. Do tej kolekcji dołączono następnie – w roku 1941 – kolejną olbrzymią szczękę. Kości te zdradzały wiele cech ludzkich (np. zęby), a więc istotę, której szkielet niegdyś stanowiły, obdarzono mianem „Meganthropus paleojavanicus” (megantrop). Tak oto z mroków pradziejów wyłonił się prawdziwy olbrzym, wielce ciesząc swoją obecnością miłośników mitów i biblijnych zapisów. Wielkolud ów miał żyć w tym samym okresie, co pitekantrop (mieli podobne tylne części czaszki).

pixabay.com

Koenigswald z upodobaniem penetrował również chińskie sklepy drogeryjne w Pekinie, Hongkongu, na Jawie, a nawet w Ameryce, wyszukując tam przeznaczone na proszki lecznicze zęby o oryginalnym wyglądzie. W ten sposób znalazł m.in. trzy wielkie zęby trzonowe o trudnym do ustalenia pochodzeniu, które mogły mieć związek ze szczękami z Jawy.


Zatopionego w badaniach naukowca do rzeczywistości przywołała wojna na Pacyfiku. Jeszcze przed rozpoczęciem działań bojowych von Koenigswald zdołał wysłać do Nowego Jorku na ręce profesora Franza Weidenreicha, wybitnego antropologa, odlew wielkiej szczęki, ale później wszelkie kontakty ustały. W obliczu tej sytuacji, Weidenreich postanowił opublikować w imieniu Koenigswalda wszystkie dostępne mu, rewelacyjne materiały. Na podstawie analizy znalezionej w 1939 szczęki i trzech wielkich zębów z chińskiego sklepu doszedł do wniosku, iż mamy tu do czynienia z kolejnym przedstawicielem wczesnego człowieka, któremu nadał nazwę „Pithecanthropus robustus”. Owego „osiłka” umieścił – jako formę przejściową – pomiędzy wielkoludem a małpoludem, co zresztą zostało przez Koenigswalda po wojnie stanowczo zakwestionowane. Gigantopiteki ostatecznie odstawiono zatem na „boczny tor”, usuwając je z wywodu genealogicznego człowieka.

Tymczasem po zajęciu Jawy przez wojska japońskie Koenigswald uzyskał status jeńca wojennego, ale przez pewien czas mógł jednak przebywać w swojej siedzibie, co umożliwiło mu ukrycie najcenniejszych eksponatów. Zęby wsypano do butelek na mleko, cenne kości wymieszano ze szczątkami zwierząt, a najwartościowsze szczęki zastąpiono odlewami. Władze okupacyjne interesowały się zbiorami, jedną ze starych czaszek przesłały nawet cesarzowi w prezencie imieninowym, ale większych szkód nie odnotowano. Po zakończeniu wojny, dzięki pomocy Fundacji Rockefellera, von Koenigswald przywiózł swoją kolekcję do Stanów Zjednoczonych, gdzie po opracowaniu została w 1948 roku udostępniona publiczności w formie wystawy w Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku.

Niejako równolegle z wykopaliskami jawajskimi prowadzono podobne poszukiwania na terenie Chin. Już w roku 1914 szwedzki geolog Johan Gunnar Andersson, doradca chińskiego rządu do spraw górnictwa, zainteresował się położonymi w pobliżu Pekinu wzniesieniami, tj. Wzgórzem Kurzych Kości i Wzgórzem Smoczych Kości, które stanowiły niewyczerpane źródło surowca dla chińskiego przemysłu farmaceutcznego.

Początkowo natrafił na sprzeciw okolicznych mieszkańców, zwłaszcza pań, protestujących przeciwko zakłócaniu równowagi feng-shui, czyli odwiecznego spokoju mogił strzeżonego przez duchy ziemi, wody i wiatru. Z czasem jednak przystąpiono do penetracji Wzgórza Smoczych Kości w rejonie wsi Czoukoutien (Chou-kou-tien lub Zhoukoudian), leżącej 60 km na południowy zachód od Pekinu. Dnia 22 października 1926 roku, na uroczystym spotkaniu w Pekinie z okazji przyjazdu szwedzkiego następcy tronu, ogłoszono, że dr Otto Zdansky, austriacki paleontolog, znalazł tam dwa bardzo stare, prawdopodobnie ludzkie zęby trzonowe. Był to pierwszy ślad istnienia człowieka prehistorycznego w tym rejonie Azji.

Odkrycie zainteresowało oczywiście tylko dość nieliczną grupę specjalistów. W gronie tym znalazł się pochodzący z Kanady lekarz Davidson Black, profesor anatomii Pekińskiej Akademii Medycznej, pod którego kierownictwem przystąpiono w kwietniu 1927 roku do szeroko zakrojonych prac wykopaliskowych na Wzgórzu Smoczych Kości. Bezpośredni nadzór nad robotami sprawował przybyły ze Szwecji dr Birgir Bohlin.

Badania rozpoczęto od oczyszczenia z ziemi, osadów i odłamków skał wielkiej pieczary, wyżłobionej niegdyś przez wodę w zboczu wzniesienia. Wykopalisk nie przerwano nawet w obliczu trwającej wokół wojny domowej. Dnia 16 października Bohlin znalazł tkwiący w ścianie wyrobiska ząb o wyraźnych cechach ludzkich. Okazał się on być pierwszym zębem przedtrzonowym ośmioletniego dziecka.

Człowiek pekiński, Homo erectus pekinensis, autor: Cicero Moraes/Wikipedia CC

Z wielkim trudem, nieustannie kontrolowany przez wojskowe posterunki, przewiózł to znalezisko do Pekinu, gdzie wraz z doktorem Blackiem – tylko na podstawie tego jednego zęba – powołali do życia istotę, którą obdarzyli mianem „Sinanthropus pekinensis” (później Homo erectus pekinensis). Uważano, iż egzystował on od 460 do 230 tys. lat temu, ale prawdopodobnie istniał już nawet 550 tys. lat wstecz.


Potwierdzenie istnienia chińskiego człowieka z Pekinu (inaczej człowiek pekiński) uzyskano w roku 1928, kiedy to ze środkowych pokładów jaskini wydobyto prawą połowę szczęki dorosłego człowieka z tkwiącymi w niej trzema zębami, fragment szczęki dziecka, kości czaszki i ok. 20 pojedynczych zębów.

Niejako ukoronowaniem poszukiwań stało się odkrycie dokonane w roku 1929. Otóż kierujący wówczas pracami dr Pei Wen-chung znalazł wejścia do dwóch jaskiń. W jednaj z nich, pod stosem kamieni, spoczywała wtopiona w skałę kompletna czaszka ludzka. Spuszczony na linie do wnętrza groty Pei ujął ją w swe dłonie 2 grudnia.

Odpowiednio zabezpieczony, wycięty z podłoża blok skalny z czaszką dotarł do Pekinu 6 grudnia, co zostało uczczone międzynarodowym przyjęciem, z udziałem gości amerykańskich, angielskich, chińskich, francuskich, kanadyjskich, niemieckich, rosyjskich i szwedzkich. Dnia 28 grudnia Chińskie Towarzystwo Geologiczne oficjalnie przedstawiło sinantropa całemu światu, budząc znaczne zainteresowanie nie tylko wśród specjalistów.

Prowadzone w następnych latach poszukiwania przyniosły ogromny materiał badawczy, wydobywany z jaskiń, szczelin i odkrywek Wzgórza Smoczych Kości. 30 lipca 1930 roku poinformowano opinię publiczną o zrekonstruowaniu ze znalezionych fragmentów kostnych czerepu drugiej czaszki człowieka z Pekinu.

W roku 1933 „kościodajne” wzniesienie odsłoniło swoją mroczną tajemnicę. W jednej z badanych grot znaleziono mianowicie szczątki 7-osobowej rodziny, prawdopodobnie zamordowanej ciosami w głowę zadanymi jakimiś narzędziami. Wśród ofiar był jeden starszy mężczyzna, dwóch młodych mężczyzn, dwie młode kobiety, dziecko i niemowlę. Ludzie ci mieszkali we wnętrzu jaskini tysiące lat po ustąpieniu z widowni dziejów sinantropa, co najmniej 20 tys. lat p.n.e. To zdumiewające odkrycie stanowiło nie tylko zagadkę kryminalną, ale również antropologiczną, gdyż ujawnione czaszki reprezentowały trzy odmienne typy rasowe. Wywiązała się oczywiście na ten temat ożywiona dyskusja, która jednak wychodzi poza ramy naszego tematu, gdyż dotyczyła późniejszego okresu rozwoju człowieka. Powróćmy zatem do głównego wątku.

Po nagłej śmierci doktora Blacka w 1934 roku, kierownictwo prac w Czoukoutien objął wspomniany już Franz Weidenreich, niemiecki lekarz, profesor anatomii na uniwersytecie w Strasburgu i w Heidelbergu, a następnie profesor antropologii na uniwersytecie we Frankfurcie i profesor anatomii Pekińskiej Akademii Medycznej.

On to dokonał ogromnego dzieła szczegółowego opisu i analizy kości człowieka z Pekinu, silnie umocowując jego pozycję wśród bezpośrednich przodków współczesnych ludzi, co zresztą w pełni było zgodne z poglądami Blacka. W roku 1943 wyszła w Nowym Jorku (wyd. G.E. Stechert) jego fundamentalna praca o czaszce sinantropa pt. „The Skull of Sinanthropus Pekiniensis, a Comparative Hominid Skull”. Wykonał też szereg niezwykle – jak się później okazało – cennych odlewów najwartościowszych czaszek i kości, które rozesłał do muzeów, placówek badawczych i wybitnych specjalistów.

Do końca roku 1941 ze Wzgórza Smoczych Kości pozyskano fragmenty szkieletów ok. czterdziestu sinantropów, a ponadto zgromadzono setki skrzyń rozmaitych prymitywnych narzędzi kamiennych i kostnych, skamieniałości oraz zwierzęcego kopalnego materiału kostnego. Dalsze losy tych zbiorów, przewiezionych do pekińskiego Kenozoicznego Laboratorium Doświadczalnego, mogą stanowić przewodni wątek sensacyjnej powieści lub przygodowego filmu. Prehistoryczny świat raptem znalazł się bowiem na pierwszej linii frontu światowej wojny.

Człowiek pekiński. By Yan Li [CC BY-SA 3.0 or GFDL], via Wikimedia Commons

Otóż w ostatnich miesiącach roku 1941, wobec postępu wojsk japońskich, władze chińskie postanowiły ewakuować bezcenną kolekcję, aby uchronić ją przed rabunkiem. W oparciu o dawne porozumienia i ze względu na udział Fundacji Rockefellera w całym przedsięwzięciu wykopaliskowym, zbiory miały zostać wywiezione do USA. Przy amerykańskiej ambasadzie w Pekinie stacjonował wówczas 250-osobowy oddział piechoty morskiej pod dowództwem pułkownika Williama W. Ashursta, którego zadaniem była osłona placówki. Ustalono, że najcenniejsze kości sinantropów, jako ładunek tajny, zostaną pod ochroną dziewięciu wyznaczonych przez Ashursta żołnierzy przewiezione mandżurską linią kolejową do niewielkiego portu w Czinwangtao, gdzie miał wkrótce przybyć płynący z Szanghaju do Ameryki statek „Prezydent Harrison”. Eksponaty umieszczono w słojach, które z kolei zostały zamknięte w wojskowych skrzyniach z dokumentami dyplomatycznymi. Wczesnym rankiem dnia 5 grudnia konwój wyruszył w drogę.


Tymczasem wypadki dziejowe pomieszały wszystkie plany. 7 grudnia 1941 roku siły japońskie zaatakowały Pearl Harbour, wszczynając wojnę ze Stanami Zjednoczonymi. Od tego momentu losy wywożonych kostnych reliktów okrywa prawdziwie nieprzenikniona mgła tajemnicy.

Wiadomo, że żołnierze konwoju dostali się do japońskiej niewoli w Czinwangtao, a więc ładunek nie dotarł na oczekiwany statek, który zresztą został celowo osadzony przez załogę na mieliźnie w rejonie ujścia Jangcy-ciang. Wszystko inne pozostaje w sferze domysłów. Jedna z wersji wydarzeń głosi, iż Japończycy przenieśli zdobyczne skrzynie na barkę, aby dostarczyć je na swój statek zacumowany w Tientcinie, ale barka przewróciła się i wszystko poszło na dno. Zaś według innej wersji wojacy cesarza zniszczyli lub wyrzucili zawartość słojów, nie doceniając ich wartości. W każdym razie brak jest wzmianki o sinantropie w spisach zdobyczy wojennych wywiezionych z Chin do Japonii. Skądinąd wiemy jednak, że okupacyjne władze japońskie intensywnie poszukiwały reliktów człowieka z Pekinu w pekińskich zbiorach muzealnych, placówkach badawczych i ambasadzie amerykańskiej, a zatem najeźdźcy doskonale znali ich rangę i wiedzieli gdzie były przechowywane. W trakcie tych poszukiwań natrafili na skrzynie z Czoukoutien, zawierające wykopaliska o mniejszej wartości. Trafiły one na uniwersytet w Tokio i zostały odzyskane po wojnie. Tak więc sprawa zaginięcia najstarszych szczątków człowieka pekińskiego stała się jedną z największych zagadek II wojny światowej. Na szczęście o wielkim znalezisku na Wzgórzu Smoczych Kości przypominają zachowane odlewy Weidenreicha, z których 20 egzemplarzy zgromadzono we wspomnianym już Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej.

Wybrane spośród wielu, przedstawione powyżej spotkania współczesnego człowieka z pierwotnymi przodkami zyskały wielki rozgłos i niewątpliwie wpłynęły na uświadomienie sobie przez ludzi własnej pozycji w świecie przyrody. Dzisiejsza nauka, posługując się nowymi metodami badawczymi, jak np. kod DNA, zweryfikowała wiele dawnych ustaleń, wprowadziła nieco inne nazewnictwo, a niekiedy nawet zerwała stare i ustaliła nowe więzy pokrewieństwa ludzkiego rodu. Z wielkiego chaosu powoli zaczyna wyłaniać się niezbyt przyjemny obraz żyjących obok siebie istot dwunożnych, rozbijających z upodobaniem twarde głowy cokolwiek odmiennym towarzyszom. Jakże symbolicznie mogą być odczytane w tym kontekście przypadki człowieka jawajskiego i człowieka pekińskiego, których starym kościom przyszło brać udział w nowożytnej wojnie!  

A zatem niechaj śmiało, jako zaiste prawdziwi krewni, podadzą sobie dłonie dawne i nowe wojujące pokolenia, gdyż jak to zauważył w swoich „Rozmyślaniach” Marek Aureliusz, z zawodu rzymski cesarz, wiele wokół może ulec zmianie, ale niestety natura ludzka trwa uparcie w swej niezmienności.
 

Marek Żukow-Karczewski
Bibliografia
  1. Black Davidson, On a lower molar hominid tooth from Chou–kou–tien deposit". Pal. Sinica, Ser. D, 7, No. 1, Peking 1927.;
  2. Black Davidson, "On a adolescent skull of Sinanthropus pekinensis". Pal. Sinica, Ser. D, 7, No. 2, Peking 1931.;
  3. Dart Raymond, Craig Dennis, "Na tropach brakującego ogniwa", PWN, Warszawa 1963.;
  4. Jelinek Jan, "Wielki atlas prahistorii człowieka", PWRiL, Warszawa 1977.;
  5. Koenigswald Gustaw H.R. von, "Fossil Hominids from the Lower Pleistocene of Java". Proc. Int. Geol. Cong. Gt. Britain, 1948, 9, London 1950.;
  6. Moore Ruth, "Skamieniałymi śladami człowieka", PWN, Warszawa 1966.;
  7. Napier John R., "Prapoczątki człowieka", PWN, Warszawa 1975.;
  8. Pei Wen–Chung, "New fossil materials and artifacts collected from Chou–kou–tien during the years 1937 to 1939". Bull. Geol. Soc. China, 19, Peking 1939.;
  9. Weidenreich Franz, "The dentition of Sinanthropus pekinensis". Pal. Sinica, No. 116, Peking 1941.;
  10. Weidenreich Franz, “Giant Early Man from Java and south China”. Anthrop. Pap. Amer. Mus. Nat. Hist., 40, New York 1945.;
  11. Zdansky Otto, “Preliminary notice on two teeth of a hominid from a cave in Chili (China)”. Bull. Geol. Soc. China, 5, Peking 1927.;
4.9/5 - (7 votes)
Subscribe
Powiadom o
4 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Pasjonująca historia,oparta na konkretnych źródłach literaturowych.Wprawdzie wiedza o rozwoju gatunku ludzkiego ciagle się wzbogaca o coraz nowsze odkrycia,ale można opowiadać o nich byle jak, lub w sposób tak pasjonujący,jak robi to Pan Żukow – Karczewski.Jestem pod wrażeniem sposobu przybliżenia tematu!Ilustracje wspaniale uzupełniają tekst.
Prawda o mało zmiennej naturze gatunku ludzkiego jest porażająca.

Na obecny poziom wiedzy historycznej składa się po pierwsze primo fałszowanie znalezisk, a po drugie primo ludzka ignorancja. Ale to pierwsze primo jest chyba ważniejsze.

” wiele wokół może ulec zmianie, ale niestety natura ludzka trwa uparcie w swej niezmienności.” – zgadzam się w 100 proc. !

Człowiekowi od zawsze towarzyszył lęk przed nieznanym kiedyś był to strach przed kośćmi, a teraz przed GMO!