Z kondorami za pan brat
Ekologia.pl Środowisko Wywiady Z kondorami za pan brat

Z kondorami za pan brat

Fot.: Michał Targowski (PJ)
Fot.: Michał Targowski (PJ)

Wywiad z Michałem Targowskim – dyrektorem gdańskiego ZOO, które jest jednym z największych w Polsce, zajmując prawie 120 ha. W przepięknym otoczeniu nadmorskich wzgórz powstała placówka która w ostatnich latach dynamicznie się rozwija. Ogród słynie z hodowli ptaków(zwłaszcza kondorów) i ssaków (hipopotamy karłowate oraz małpy).

Jak Pan trafił do pracy w ZOO?

Trafiłem tu 28 lat temu, jako student IV roku biologii Uniwersytetu Gdańskiego. Ostatni rok to był rok seminaryjny, było więcej czasu i już się rozglądałem za pracą. Nie miałem wtedy – wstyd powiedzieć – pojęcia, że w Gdańsku jest ZOO, mimo że jestem gdańszczaninem. Moja mama, która była nauczycielką i miała szerokie grono znajomych, dowiedziała się że podobno w ogrodzie zoologicznym jest wolny etat i szukają mężczyzny. Przyjechałem, zgłosiłem się i zostałem przyjęty jako asystent hodowlany w sekcji zwierząt drapieżnych. Ówczesny dyrektor, pan Michał Massalski zgodził się na pogodzenie pracy z końcówką moich studiów – dostawałem przepustkę na zajęcia seminaryjne, musiałem pisać pracę magisterską… Jakoś to się wszystko ładnie ułożyło. Po powrocie z wojska, po roku, zostałem awansowany na kierownika działu hodowlanego, a więc podlegała mi cała sekcja hodowlana. Odpowiadałem zarówno za hodowlę wszystkich zwierząt, jak i za pracę wszystkich pracowników zatrudnionych w tym dziale. W roku 1991, na skutek różnych sytuacji zaistniałych w ogrodzie, ogłoszono konkurs na stanowisko dyrektora. Dobrze, że stanąłem do konkursu, bo pozostałe osoby, które na to stanowisko kandydowały to byli ludzie całkowicie spoza branży, był nawet ktoś z branży technicznej. Konkurs wygrałem i do dzisiejszego dnia jestem dyrektorem – w kwietniu minęło 16 lat.

Tym, z czego słynie ogród oliwski na całą Polskę, jest hodowla ptaków. Przede wszystkim jeśli chodzi o kondory macie się czym pochwalić…

Tak, kondory były naszą wizytówką w latach dziewięćdziesiątych. Zaczęło się wszystko w roku 1982, kiedy po raz pierwszy wykluł się u nas kondor – był to trzeci przypadek w Europie. Byliśmy bardzo dumni, myślałem że świat położył się na kolanach przed nami. Potem w 1984 roku był drugi przychówek, potem była przerwa i w latach 90. nastąpiło apogeum sukcesów hodowlanych – do 2002 roku praktycznie co roku osiągaliśmy przychówki. A chodzi o kondory wielkie (Vultur gryphus) – ptaki, które do dzisiejszego dnia bardzo rzadko rozmnażają się w ogrodach zoologicznych. Ten sukces hodowlany był dwutorowy. Po pierwsze, odchowywaliśmy ptaki, które w sposób naturalny się kluły – rodzice na przemian wysiadywali jajo, zmieniając się co 24 godziny. Tak samo potem wychowywane było pisklę, również przez oboje rodziców na zmianę. To bardzo rzadkie, ponieważ te ptaki są szalenie płochliwe i w ogrodzie zoologicznym, gdzie są zwiedzający, samochody i inne zjawiska, które je płoszą, nie chcą się rozmnażać. Później wpadliśmy na jeszcze lepszy pomysł – jaja zabieraliśmy ptakom i wkładaliśmy do inkubatora. Po takiej sztucznej inkubacji kluło się pisklę, które myśmy wychowywali i odkarmiali.

Czy to było karmienie przy pomocy makiety?

Nie, nic takiego nie robiliśmy, te ptaki były z nami oswojone. Zresztą, do dzisiejszego dnia te ptaki, które żyją jeszcze w naszym ogrodzie są do nas bardzo przywiązane. Ciekawe czy w wieku dorosłym będą chciały połączyć się w pary i wyprowadzić lęgi. Mamy w wielkiej wolierze parę przez nas wychowaną z dwóch niespokrewnionych par lęgowych. Gdyby doszło do narodzin potomstwa – a możemy się spodziewać pierwszych lęgów za dwa, trzy lata – to byłoby to ogromne wydarzenie. Drugie pokolenie przychówku w niewoli! Kroniki ogrodów zoologicznych nie zanotowały dotąd takiego przypadku.

Niestety, te dwie pary lęgowe, które dostarczały nam takiej radości, już się zestarzały i od 2002 roku nie mamy przychówku. Są to ptaki, które do nas trafiły w latach 60., więc mają już powyżej 50, może nawet 60 lat. Kondory co prawda żyją do 80 lat, ale jest to wiek, w którym mogą już nie przystępować do lęgów. Jedna para jest wręcz rozdzielona, bo ptaki zaczęły być agresywne w stosunku do siebie. W drugiej samica znosi co roku jaja, ale z jakichś powodów nie chce ich wysiadywać. Najprawdopodobniej są one niezalężone.

Nasz przychówek trafiał do wielu ogrodów – bardzo dużo piskląt jako nadwyżki hodowlane pojechało do Anglii, do Holandii, do Czech, również na wschód i oczywiście do ogrodów polskich. Sobie zostawiliśmy taką parę, z którą wiążemy ogromne nadzieje na przyszłość. W związku z tymi sukcesami, głowa kondora stanowi logo naszego ogrodu. Te sukcesy są do dzisiaj szeroko komentowane i to nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Szalenie nam to ułatwiło wejście w struktury międzynarodowe. Jesteśmy członkiem Europejskiego Stowarzyszenia Ogrodów Zoologicznych i – od tego roku – Światowej Organizacji Ogrodów Zoologicznych. Zawsze jako osiągnięcie przedstawialiśmy hodowlę kondorów. Na razie jest pięć lat przerwy, ale mam nadzieję, że do sukcesów wrócimy.

Nigdzie indziej w Polsce nie zdarzyły się lęgi kondorów?

Zdarzyły – raz w Płocku i raz w Krakowie. A myśmy do tej pory odchowali szesnaście piskląt. Kiedyś mieliśmy trzy przychówki w jednym sezonie! A na wolności samica kondora zawsze znosi jedno jajo – i dzieje się tak co dwa lata. Myśmy w sposób sztuczny zaburzali ich rytm naturalny, zabierając ptakom jajo. Wówczas przeżywały one ogromny stres, ale też utrata jaja stymulowała je do ponownego lęgu. Na pewno dla biologii tych ptaków nie było to dobre, bo wysiadują one jajo ponad dwa miesiące i w tym czasie wydatkują na to całą energię – gdy jeden ptak siedzi, drugi rozgląda się, cały czas jest czujny, a bardzo mało czasu poświęca na jedzenie. Dobrze więc, że teraz mają trochę spokoju na stare lata.

Są to ptaki monogamiczne, raz połączone stają się parą często na całe życie. Dorosłych ptaków nie da się połączyć w parę w ogrodzie – będą się biły do śmierci jednego z osobników. Jedna z naszych par tak dalece zatraciła „związki uczuciowe” między sobą, że ich starcia zrobiły się bardzo niebezpieczne i musieliśmy je rozdzielić. One już nigdy nie będą razem, do końca życia będą mieszkać osobno. Druga para jest jeszcze zgodna, ale byłoby to dziwne, gdyby po paru latach udało im się jeszcze wyprowadzić lęg. Do tego potrzeba wielu od nas niezależnych czynników. Ptaki te znoszą jaja pod koniec lutego i ważne jest, żeby o tej porze nie było już silnych mrozów, bo przy temperaturach poniżej zera nie zdołają ich ogrzać. Nie powinno też być silnych wiatrów, a o tej porze często na Wybrzeżu wieją wichury. Przez te dwa miesiące trzeba też utrzymać absolutny spokój w otoczeniu woliery, co jest szalenie trudne – a np. spadający w lesie z hukiem konar drzewa może spowodować, że ptaki zniszczą swoje jaja. Mimo to postanowiliśmy, że nie będziemy już przenosić jaj do inkubatorów, bo nie ma już takiej potrzeby hodowlanej.

Inna wizytówka ogrodu oliwskiego to dział z małpami

Tak, w tej chwili na pewno mamy najlepszą kolekcję małp w Polsce, także człekokształtnych. Nie mamy co prawda goryli, za to szympansy dały nam w tym roku trzy przychówki. Trafiło nawet do nas zalecenie, aby w następnych latach już ich nie rozmnażać, ponieważ byłby problem gdzie ulokować nadwyżkę potomstwa. Respektowanie tego zalecenia nie będzie stanowić problemu – w tym roku urodziły wszystkie samice, a kiedy mają one młode, przez pięć lat na pewno w ciążę nie zajdą. Następna, która mogłaby urodzić ma dopiero pięć lat, więc na pewno ma co najmniej trzy – cztery lata przed sobą. Inna samica jest na tyle wiekowa, że już nie urodzi.

Swego czasu prym wiódł tutaj samiec Karol – legenda naszego ogrodu. Kiedyś zachorował, trzeba mu było amputować kończynę… i bez jednej nogi był w stanie jeszcze spłodzić trójkę dzieci. Padł w końcu ze starości dwa lata temu. Ostatnio sprowadziliśmy z Holandii dwa samce i jedną samicę i mieliśmy duże problemy, żeby tą obcą grupę z naszymi pięcioma samicami połączyć. Nie spotkały się z akceptacją, były walki. Dopiero w zeszłym roku w okresie rui połączyły się ze sobą, a tegoroczne przychówki jeszcze scaliły je jako grupę. Takiej grupy w tej chwili nikt w Polsce nie ma.

Mamy niepowtarzalne stada, których nie ma w Polsce – lutung jawajski (Trachypithecus auratus), przepiękna małpa nadrzewna, bardzo rzadka, płochliwa, trudna w hodowli. Jej główną bazą pokarmową są liście i musimy pracować nad tym, żeby mieć zabezpieczenie na jesień i zimę, liście zawsze muszą być pod ręką. No i wyjce – również nigdzie indziej w Polsce ich nie ma.

Lutungi dały nam w zeszłym i w tym roku cztery sztuki potomstwa, w tym roku urodziły się też dwa wyjce. Mamy wspaniałą grupę mandryli. Oraz gerezy abisyńskie – jedne z najpiękniejszych małp, dostojne, czarno-białe i bardzo czyste, co u małp niespotykane. One również dochowały się dwóch młodych w tym roku. Kiedy dwa lata temu zostały otwarte nowe pawilony małpiarni, sprowadzone tu małpy bardzo szybko zaakceptowały te warunki i odwdzięczają się nam potomstwem. Jest to powód do dużej satysfakcji. Niedługo powstanie jeszcze woliera, w której będą rezusy.

Powodem naszej dumy są też pingwiny, mamy ich najliczniejsze stado. W tym roku mieliśmy piętnaście sztuk przychówku! W sumie mamy ok. 60 pingwinów. Jest to pingwin toniec (Spheniscus demersus), żyjący – o czym mało kto wie – u wybrzeży RPA. Rzeczywiście, te ptaki nie lubią silnych mrozów, nasz klimat umiarkowany im bardzo odpowiada. Jeśli w tym roku nie będzie ostrej zimy, to pod koniec marca znów będzie kilkanaście maluchów. Moim marzeniem jest przekroczyć setkę – pingwin musi żyć w takiej grupie, wtedy się dobrze czuje. Musi być cały czas nerwowo: „wymiana poglądów”, bójki, podkradanie budulca na gniazdo… pingwin nie znosi stagnacji, cały czas musi się coś dziać.

Naszym mocnym punktem są też wybiegi dla zwierząt kopytnych – antylop, zebr, obu gatunków wielbłądów. Tak dobrych warunków, śmiem twierdzić, nie ma żaden polski ogród zoologiczny.

Nie sposób nie wspomnieć o hipopotamach karłowatych…

Tak, to też jest rarytas. Są to zwierzęta ginące, odkryte dopiero na początku XX wieku w Afryce Wschodniej i w pierwszej chwili uznane za zdegenerowaną formę hipopotama nilowego. Jest to tymczasem odrębny gatunek, o zupełnie innych wymaganiach środowiskowych. Większość czasu spędza w terenach bagnistych, lubi błoto, lubi kopać jamy, w których śpi w ciągu dnia, wieczorem zaś wychodzi na żer – podczas gdy hipopotam nilowy trzy czwarte życia spędza w wodzie. Karłowaty tak chętny do kąpieli nie jest, chociaż nasze, gdy jest ciepło, dużo czasu spędzają w basenie. Rozmnażają się systematycznie, ale zawsze staramy się przychówek oddać jak najszybciej do innego ogrodu, bo hipopotamy karłowate są samotnikami i tylko w okresie kiedy samica ma potomstwo przez jakiś czas są razem, a potem ich drogi się rozchodzą. W wielu ogrodach samiec musi być wręcz oddzielony od samicy, bo wykazuje wobec niej dużą agresję. Nasze są ze sobą związane i nie musimy ich rozdzielać. W tej chwili mamy parę z dwulatkiem, ale wyjedzie on na dniach do Portugalii. Możemy nadwyżki oddawać, gdyż jest to młoda para i sądzę, że jeszcze nie jeden raz obdarzy nas potomstwem.

Czy miłośnik gadów też może znaleźć coś ciekawego dla siebie? Jakie najciekawsze gatunki możemy zobaczyć w terrariach?

Szczerze mówiąc, nie jest to dział najokazalszy w naszym ogrodzie. Jest to związane z warunkami lokalowymi – dopiero od paru lat mamy możliwość eksponowania gadów w miejscu, do którego nie wstydzimy się wpuszczać zwiedzających.

Pamiętam to miejsce sprzed dziesięciu i więcej lat…

Strasznie to wyglądało! W nowym pawiloniku ekspozycja na pewno jest ciekawsza, chociaż nie powala na kolana. Najlepsze terraria można zobaczyć w Warszawie, w Płocku, w Poznaniu. W najbliższych latach na pewno znajdzie się na tej liście również Wrocław, który swego czasu miał jedną z najciekawszych hodowli gadów w Polsce. Wśród okazów, które my posiadamy największym rarytasem są żółwie promieniste z Madagaskaru. Mamy ich w tej chwili piętnaście, chociaż tylko jedną samicę. Większość z tej grupy to są osobniki zarekwirowane przez celników, gdyż żółwie te są bardzo często przemycane. Ludzie kupują je tam na nielegalnych bazarach i przewożą, nie tylko do hodowli, ale i w celach konsumpcyjnych. Cała fauna Madagaskaru objęta jest ścisłą ochroną, nie wolno stamtąd wywozić żadnych żywych zwierząt. Nie każdy jednak jest poddawany szczegółowej rewizji, a żółwia dosyć łatwo jest przemycić – nie poskarży się, może też przeżyć jakiś czas nawet w dość ekstremalnych warunkach.

Mamy wśród gadów najstarszego mieszkańca naszego ogrodu – aligatora chińskiego, który trafił do nas w 1954 roku, w dniu powstania ZOO. Żyje sobie do dzisiaj. Co prawda nie ma już prawie zębów i raz przybiera, raz traci na wadze, ale cieszy się jeszcze dobrą kondycją i apetyt mu dopisuje. Są to zwierzęta długowieczne, śmiało mogą przeżyć kilkadziesiąt lat, a nawet powyżej stu. Trudno nam powiedzieć ile lat ma nasz osobnik, bo trafił do ogrodu już jako dorosły.

Jest pyton tygrysi, który ma około czterech metrów długości – imponujące rozmiary, ale jest to dosyć popularny wąż…

Jest też pyton skalny, który dochodzi do sześciu metrów i nie jest już taki popularny w hodowli…

Nie jest, zgoda, ale wątpię czy w naszych warunkach on te sześć metrów osiągnie, bo w niezbyt dużych terrariach te zwierzęta nie rosną. Mamy też anakondy żółte – bardzo niebezpieczne zwierzęta, agresywne, rzucające się na opiekunów. Praca przy nich – ta podstawowa, pielęgnacyjna – jest bardzo trudna i musi być robiona w ubezpieczeniu. Jedna osoba ubezpiecza, druga sprząta. Anakondy są bardzo silne, gdy ścisną mocno rękę, można nawet zemdleć – mieliśmy taki przypadek. Trzeba z nimi uważać. Są jeszcze legwany, trochę żółwi wodnych, w tym chińskie, eksponowane latem na dworze. Ciekawy gatunek… Trafił do nas w 2002 roku, po wielkiej międzynarodowej akcji władz celnych Hongkongu, kiedy to jednorazowo zostało zarekwirowanych ponad dwa tysiące tych żółwi. Zwierzęta te docelowo miały trafić do wielu azjatyckich restauracji (gdzie uważa się je za przysmak). Zarekwirowane, trafiły do europejskich ogrodów zoologicznych. Myśmy dostali ich też kilkanaście, między innymi rzadkie wodne żółwie olbrzymie chińskie. Wszystkie nadal żyją i dobrze się trzymają, chociaż jeden miał w przełyku haczyk wędkarski – być może większość z nich była odłapywana z natury takim sposobem. Przeprowadziliśmy skuteczną operację usunięcia go, kiedy haczyk przesunął się bliżej żołądka. Żeby go wyciągnąć, trzeba było usunąć fragment pancerza po stronie brzusznej. Ta płytka została później przyklejona klejem dwuskładnikowym. Dziś, trzy lata po operacji, żółw ma świetny apetyt i kondycję, wszystko pięknie mu się zarosło.

Efektownym zwierzęciem jest też waran stepowy. Czy udaje się rozmnażać te zwierzęta?

Mamy jednego warana, też trafił do nas dzięki bystrości celników. Nie słyszałem, żeby udało się je rozmnożyć w polskim ogrodzie, choć teoretycznie jest to możliwe przy dobrym zapleczu – ogromnym terrarium z odpowiednią ilością piasku, prawidłową temperaturą, wilgotnością i oświetleniem. My takich warunków nie mamy. Rozmnażamy za to niektóre gatunki popularnych węży lancetogłowów, rozmnażają się nam też pytony tygrysie. No i żabki – kilka gatunków, w tym środkowoamerykańska rzekotka żabia.

Czy są jakieś plany rozwoju działu terrarystycznego? Czy możemy spodziewać się nowych gatunków?

Tak, kilka nowych terrariów powstanie, ale głównie dla płazów. Ten rok europejskie i światowe ogrody ogłosiły Rokiem Żaby. Płazy giną w sposób masowy, jest to w tej chwili najbardziej zagrożona gromada kręgowców. Główną przyczyną jest ocieplenie klimatu powodujące wysychanie zbiorników wodnych i osuszanie ciała samych zwierząt. Dochodzi do tego także chemia i „wątek kulinarny”. Płazów w naturze jest coraz mniej i ogrody zoologiczne zrzeszone w wymienionych stowarzyszeniach mają obowiązek przeprowadzenia kampanii uświadamiającej ludzi o konieczności ochrony płazów – my też będziemy się w przyszłym roku starali coś zrobić. Dlatego pojawią się przynajmniej trzy lub cztery terraria z płazami.

Jakie to będą gatunki?

To będą drzewołazy – urocze i bajecznie kolorowe żabki, więc myślę że ekspozycja będzie się cieszyła zainteresowaniem. Drzewołazy są już obecne w kilku polskich ogrodach zoologicznych i bez trudu się rozmnażają. Nie sądzę natomiast żeby przybyło coś z gadów, nie ma w tej chwili po temu warunków.

Co by Pan w dotychczasowej hodowli gadów uznał za największy sukces?

Fakt, że nasz aligator chiński przeżył tak długo. No i kolekcja żółwi promienistych też jest powodem do dumy, bo to bezcenny gatunek. Zobaczymy czy uda nam się je rozmnożyć, parę mamy odizolowaną, warunki mają odpowiednie… W Polsce żółw promienisty się nigdy nie rozmnożył. Zresztą, my jako jedyni mamy parę.

Czy współpracujecie z hodowcami prywatnymi?

Nie. Doceniam to, że prywatni terraryści mają świetne osiągnięcia. Niektórzy w swoich dokonaniach biją na głowę niejeden ogród zoologiczny. Ale ogrody muszą dbać o przejrzystość hodowlaną, a prywatni hobbyści bardzo często hodują osobniki niewiadomego pochodzenia. Gdyby jakikolwiek ogród zoologiczny sobie na to pozwolił, byłby to wielki skandal. Każde zwierzę musi mieć odpowiednie certyfikaty, świadectwa pochodzenia… Od paru lat te przepisy się zaostrzyły, obowiązuje pełna jawność, świadectwa pochodzenia nawet do drugiego pokolenia, bo przecież takich zwierząt nie wolno odłapywać z wolności – mogą pochodzić tylko z ogrodów zoologicznych lub innych instytucji uprawnionych do ich hodowli. Dlatego z prywatnymi hodowcami kontaktów nie utrzymujemy.

A współpraca z ogrodami zoologicznymi na świecie?

Tak, do EAZA (European Association of Zoos and Aquaria) należymy od ośmiu lat, byliśmy więc w strukturach europejskich przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. EAZA to bardzo ważna instytucja – wszystkie hodowlane gatunki mają swoich koordynatorów i programy hodowlane. A od stycznia tego roku jesteśmy członkami prestiżowej światowej organizacji ogrodów zoologicznych WAZA (World Association of Zoos and Aquaria). Co roku na innym kontynencie odbywa się zjazd dyrektorów… w tym roku był w Budapeszcie, miałem tam zaszczyt przedstawić nasz ogród jako nowego członka. Wypadło to dobrze. Jednak, poza prestiżem, korzyści z WAZA nie ma żadnych, trudno bowiem pertraktować transporty zwierząt z Australii czy Ameryki Południowej. Byłoby to nieopłacalne, a wszystkie te zwierzęta są w Europie, dostępne w strukturach EAZA. Jeśli ma się odpowiednie warunki – można załatwić dla swojego ogrodu każde zwierzę, jakiego dusza zapragnie. Na każdy gatunek są odpowiednie wymogi, minimalne warunki terenowe, temperaturowe, zaplecze hodowlane itp. – i te warunki są skrupulatnie sprawdzane. Polska też ma swoje normy, zbliżone do norm europejskich, ale nas jako członków EAZA obowiązują od razu te drugie.

Mówił Pan, że przychówek z oliwskiego ZOO trafia do innych ogrodów – rozumiem, że w zamian Wy też otrzymujecie inne gatunki?

Tak, z tym że nie odbywa się to na zasadzie, że skoro oddajemy do ogrodu X jakieś zwierzę, to z tego ogrodu musimy coś dostać. Nie – my mamy swoją listę nadwyżek, która widnieje na stronach internetowych EAZA i mają tam dostęp wszyscy jej członkowie. Kiedy dowiadujemy się, że naszym zwierzęciem jest zainteresowany jakiś ogród, powiadamiamy koordynatora, który sprawdza czy to jest dobre miejsce pod względem genowym – bo jest bardzo ważne, żeby nie kojarzyć ze sobą zwierząt spokrewnionych – i jeśli koordynator wyraża zgodę, organizuje się transport i zwierzę jedzie. A my z zupełnie innego ogrodu dostajemy inne zwierzęta, które też trafiają do nas za zgodą koordynatora, po sprawdzeniu warunków. Bywają też komisje kontrolne – my po ośmiu latach już ich praktycznie nie miewamy, ale nowi członkowie są bez przerwy sprawdzani, a wymogi są bardzo wysokie. Sprawdzane są pieczołowicie najdrobniejsze szczegóły z życia ogrodu, warunki sanitarne, obieg karmy, obieg odpadów… Mieliśmy dwa lata temu międzynarodową, niemiecko-holendersko-polską kontrolę badającą jak przebiega u nas produkcja pokarmowa dla zwierząt, jaka jest droga rozwożenia pożywienia po wybiegach, co się dzieje z odpadami z wybiegów – starą słomą, odchodami, resztkami pokarmowymi (zwłaszcza mięsem) i odpadami weterynaryjnymi. Ciężko było podołać, ale uzyskaliśmy pozytywną opinię. Cóż, takie są rygory w Europie, dlatego nowi członkowie nie mają lekko. Odpadł ogród bydgoski – niestety, na chwilę obecną nie ma szans być przyjętym do EAZA. Walczą o członkostwo Toruń i Zamość – są członkami oczekującymi już czwarty czy piąty rok, bo komisja wciąż się jakichś braków doszukuje. My już korzystamy z pewnego kredytu zaufania, starając się go oczywiście nie nadużywać. W tej chwili chce do EAZA przystąpić kilka ogrodów zoologicznych z nowych państw członkowskich Unii – Bułgarii i Rumunii – a także z Rosji czy Ukrainy… oni bez przerwy mają kontrole. U nas wszystko co powstaje nowego jest już zgodne z wymogami EAZA. Na ostatnim kongresie zaklepaliśmy np. żyrafy dla naszego ogrodu i w tej chwili rozpoczęliśmy budowę pawilonu dla nich. Koordynator zaakceptował projekt i zaproponował nam dwie żyrafy z Aalborga i jedną z Poznania. Gdybyśmy mieli propozycje z innych ogrodów, mamy mu je zgłosić do sprawdzenia. Być może od razu pojawi się u nas pięć żyraf! A kiedyś nam się to w ogóle w głowach nie mieściło…

Ale kiedyś chyba była tu żyrafa… ?

Nigdy nie było. Był taki epizod, bo przez Gdańsk dużo zwierząt przejeżdża tranzytem. Kiedyś zdarzyła się i żyrafa, która przebywała u nas przez trzy dni przed załadunkiem na statek do Argentyny… Tyle, że przesiedziała cały ten czas w kontenerze, ale może ktoś ją na zapleczu zobaczył i stąd taka plotka. Żyrafy nigdy nie było, bo nie było dla niej pawilonu – robimy go w tej chwili od zera. A to jest spora praca, bo chodzi o budynek ponad dwupiętrowy…

Jak Pan ocenia rolę edukacyjną ogrodu?

Powinna być ogromna i mam nadzieję, że jest. W tej chwili na edukację poświęca się bardzo dużo czasu, mamy osobny dział dydaktyczny, gdzie pracuje sześć pań wykształconych w kierunku pedagogicznym. Mamy liczne kontakty ze szkołami, w tej chwili mamy już zapisy na marzec, kwiecień przyszłego roku (rozmawiamy w połowie września – przyp. PJ). Codziennie przychodzi jakaś grupa szkolna na lekcję. Opracowaliśmy kilkadziesiąt tematów z dziedziny zoologii, staramy się przez te lekcje przybliżyć dzieciom pracę ogrodów, życie zwierząt, podstawowe prawidła ekologiczne. Przeczytane w książce mogą wydać się nudne, ale kiedy pokaże się to w praktyce, zwłaszcza jeśli na zajęcia sprowadzi się jakieś zwierzątka, dzieci słuchają z rozdziawionymi buziami. Pokazujemy jak chomik syryjski napełnia sobie torby pokarmem, tłumaczymy dlaczego zwierzęta śpią podczas zimy… dzieci są zachwycone. Realizujemy też propozycje narzucane przez EAZA. W przyszłym roku będziemy się starali z problemem ochrony żab dotrzeć do jak najszerszego kręgu społecznego. Dwa i cztery lata temu organizowaliśmy na naszym terenie kampanię na rzecz ochrony tygrysa i ochrony żółwi. Za efekt tej kampanii otrzymaliśmy brązowe odznaczenie od EAZA. Było to dla nas wielkim wyróżnieniem. Nasza praca polegała na tym, że sprzedawaliśmy gadżety związane z żółwiami wyprodukowane przez EAZA, były też broszury wyjaśniające przyczyny ginięcia żółwi i omawiająca sposoby ich ochrony. Zebrane pieniądze wpłaciliśmy na konto Londyńskiego Stowarzyszenia Zoologicznego, co oni przeznaczyli na wyposażenie dla ekologów i strażników przyrody walczących z przemytem żółwi, więc miało to jakiś konkretny wymiar. Podobnie było z kampanią dotyczącą tygrysów i za nie również dostaliśmy odznaczenie. Teraz mamy ambicje zaistnieć również przy okazji żabek. Oglądałem na własne oczy jak te kampanie przebiegały np. w ogrodach niemieckich, które mają zupełnie inne warunki finansowe i stać je na wyprodukowanie samemu różnych materiałów i rekwizytów, na co nas stać nie było. Odznaczenie w takich warunkach jest powodem do dumy. Z polskich ogrodów był jeszcze odznaczony tylko ogród płocki.
Czasami trudno nam włączyć się w taką kampanię z powodu bzdurnych przepisów, jakie obowiązują w Polsce, np. o podatkach skarbowych. Nam nie wolno sprzedawać pewnych rzeczy czy utworzyć konta, z którego pieniądze przeznaczymy następnie na konto stowarzyszenia londyńskiego. Wszystko to trzeba opodatkować, odprowadzać podatek VAT… Czasem więc odpuszczamy, ze względu na zawiłość polskich przepisów. Ale zawsze pozostaje nam produkcja własnych ulotek czy spotkania z młodzieżą szkolną. Szkoły także robią za nas pewne zbiórki finansowe, na szczęście mamy zgodę od prezydenta miasta na przyjmowanie darowizn, więc na pewno w przyszłym roku zaistniejemy. Zbieramy też pieniądze na różne cele, chociażby na żyrafy. Być może za rok pozbieramy też na żaby.

Macie problem z pozyskiwaniem sponsorów?

Nie wszystko jest opłacalne, ponieważ jesteśmy jednostką budżetową, więc wszelkie dochody uzyskane z działalności sponsorskiej stanowią dochód gminy – te pieniądze są odprowadzane do budżetu miejskiego. Oczywiście, miasto nas utrzymuje, daje pieniądze na wydatki, więc im więcej pozyskamy dochodów, tym więcej dostaniemy na wydatki. Chciałoby się oczywiście pozyskiwać sponsorów po to, żeby pieniądze szły na ogród, ale w tym celu trzeba by zmienić status prawny ogrodu. W naszych realiach prywatyzacja ogrodu nie jest jednak możliwa, bo byłby to cios w plecy – jesteśmy ogrodem sezonowym, przez pół roku jest cisza, ludzie nie przychodzą, więc na czym mielibyśmy zarabiać? A miasto nas w tym sezonie dotuje – i jest to pełna dotacja: utrzymanie, wyżywienie, media, płace, itd., więc nie możemy narzekać. Staramy się oczywiście podkreślać rolę sponsorów – naszych przyjaciół, ale nie jest to grupa która utrzymuje ogród, bo de facto wpłacają pieniądze do budżetu miejskiego. Mamy za to osobne konto na przyjmowanie darowizn, ale mało kto je daje. Kiedyś firmy wpisywały darowizny w koszta i odliczały to sobie od podatku. Rocznie zbieraliśmy w ten sposób kilkadziesiąt tysięcy złotych. Teraz jest trochę gorzej, ale nadal grono instytucji i osób fizycznych, które wspierają nasz ogród jest bardzo duże. Dość powiedzieć, że w zbiórce na żyrafę przekroczyliśmy już 80 000 zł.

A ile potrzeba na żyrafę?

My ją dostaniemy za darmo, te pieniądze pójdą na transport. Transport jednej żyrafy to jest co najmniej 10 000 euro. Ale oczywiście stanie tablica z napisem, że żyrafy pojawiły się dzięki akcji społecznej i z podziękowaniem dla społeczeństwa za datki, no bo tak naprawdę transport to też koszt żyrafy… Jeszcze parę lat temu za żyrafę trzeba było płacić 35 000 euro. Na szczęście nadrzędną zasadą EAZA jest to, że zwierzę nie jest towarem i nie wolno nimi handlować. Ale jeszcze w zeszłym roku Czesi, którzy mają żyraf najwięcej (Dvůr Králové – 24 sztuki, Praga – 21… my nie mamy tyle kóz karłowatych), dyktowali za nie straszne ceny. Fakt, że bierzemy nadwyżki z Aalborga i nie musimy za nie płacić, to spory sukces. Trzy lata temu, kiedy zaczynaliśmy zbiórkę, nie miałem takiej wiedzy, a nie przypuszczałem żeby miasto dało nam takie pieniądze na żyrafy – i tak dali cztery i pół miliona na budowę pawilonu.

Czy jako miłośnik zwierząt, ma pan jakieś ciekawe gatunki w domu?

Nie, mam tylko psa.

Wywiad dla Draco Magazynu przeprowadził Paweł Jędryczak. Opublikowany w numerze 8/2008, szczegóły: tutaj

Źródło:dracomagazyn.pl



4.6/5 - (14 votes)
Post Banner
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments