Chińskie auta elektryczne szturmują Polskę. Szansa dla rynku czy tykająca bomba?
Jeszcze kilka lat temu mało kto traktował je poważnie. Dziś chińskie samochody przestają być egzotyką, a stają się realną alternatywą – także w Polsce. Zyskują klientów i rosną w siłę. Czy rodzima branża motoryzacyjna i flotowa powinna się cieszyć, czy raczej przygotować na zderzenie z nową rzeczywistością?
Polska w ogonie elektromobilności
Na tle Europy Polska wciąż pozostaje daleko w tyle, jeśli chodzi o udział aut elektrycznych w sprzedaży nowych samochodów osobowych. Podczas gdy w Norwegii „elektryki” stanowią już niemal 96% rynku, a w Danii – ponad 64%, w Polsce to zaledwie 4,4% (dane Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego z początku 2025 roku). Oznacza to, że kraj nad Wisłą to wciąż rynek z olbrzymim potencjałem – i dokładnie to widzą chińscy producenci.
Chińska produkcja: gigant z głodem ekspansji
Chińskie fabryki produkują rocznie ok. 26 mln lekkich pojazdów osobowych – to o 9 mln więcej niż Stany Zjednoczone. A to dopiero początek. Chińskie moce produkcyjne sięgają aż 51 milionów aut rocznie. To oznacza, że blisko połowa potencjału wciąż czeka na zagospodarowanie. Europie daleko do takiej skali – tu mowa o 22 mln produkowanych pojazdów i „zaledwie” 9 mln dodatkowych mocy. Ten potencjał trzeba gdzieś sprzedać. Europa – a zwłaszcza Polska – wydają się idealnym celem.
Chińczycy atakują polski rynek
W 2023 roku chińskie marki stanowiły zaledwie 0,03% polskiego rynku nowych aut. Rok później było to już 1,9%. A dziś? Po pierwszej połowie 2025 roku udział wzrósł do 6,2%, a wśród aut finansowanych leasingiem i wynajmem – do 4,7% (czyli ok. 6,4 tys. pojazdów). To ekspansja, której nie można zlekceważyć.
Strategia chińskich marek jest czytelna: przyciągnąć klientów atrakcyjnymi cenowo pojazdami spalinowymi, by w kolejnym kroku sprzedać im auta elektryczne – zarówno w pełni bezemisyjne BEV, jak i hybrydy plug-in. Potwierdzają to dane: pod koniec 2024 roku aż 86% chińskich aut sprzedanych w Polsce miało tradycyjny napęd. W czerwcu 2025 roku było to już tylko 73%, a udział PHEV-ów przekroczył 23%.
Dla branży flotowej ekspansja chińskich marek to miecz obosieczny. Z jednej strony – szansa na poszerzenie oferty i obniżenie kosztów. Z drugiej – konkretne zagrożenia.
Największym wyzwaniem jest infrastruktura serwisowa. Firmy CFM pytają: jak szybko powstaną magazyny części? Gdzie będą autoryzowane serwisy? Czy będzie wystarczająco wyszkolonych mechaników? Bez odpowiedzi na te pytania trudno budować zaufanie – a to kluczowe w branży, w której czas naprawy wpływa bezpośrednio na jakość obsługi klienta.
Kolejne ryzyko to niepewność co do wartości rezydualnych. Ponieważ chińskie „elektryki” dopiero wchodzą na rynek, trudno dziś ocenić, ile będą warte po kilku latach użytkowania. To duży znak zapytania dla leasingodawców.
Na trzecim miejscu pojawia się pytanie o trwałość obecności chińskich marek. Przykład marki Seres, która zniknęła z Polski, czy GWM wycofanej z Niemiec pokazuje, że nie każda ekspansja kończy się sukcesem. Ryzyko nagłego wycofania się producenta to realny problem dla klientów flotowych.

Absolwentka Inżynierii Środowiska na Politechnice Warszawskiej. Specjalizuje się w technicznych i naukowych tekstach o przyrodzie, zmianie klimatu i wpływie człowieka na środowisko. W swoich artykułach łączy rzetelną wiedzę inżynierską z pasją do natury i potrzeby życia w zgodzie z otoczeniem. Uwielbia spędzać czas na łonie przyrody – szczególnie na Warmii, gdzie najchętniej odkrywa dzikie zakątki podczas pieszych wędrówek i wypraw kajakowych
Opublikowany: 6 sierpnia, 2025






