Konferencje klimatyczne – jak to się zaczęło
Dzisiaj rozpoczyna się ,,debata naukowa” na temat zmian klimatycznych czyli Konferencja Klimatyczna w Doha, stolicy Kataru. Wiadomo, że problemy związane z niszczeniem środowiska istnieją, jednak czy sposób ich ,,rozwiązania” proponowany w trakcie Konferencji Klimatycznych jest dobry, czy służy jedynie przejęciu władzy nad światem przez silną grupę ,,trzymającą władzę nad klimatem”? Prześledźmy jak przebiegała na przełomie lat ta rozgrywka – jakie efekty przyniosła dotąd polityka wobec klimatu i ile nas kosztuje „walka z globalnym ociepleniem”.
Już w poniedziałek, 26 listopada, rozpoczyna się szczyt negocjacyjny w sprawie zmian klimatu – Konferencja klimatyczna ONZ (COP18). Przez dwanaście dni w Katarze przedstawiciele 190 krajów z całego świata będą zastanawiać jak walczyć ze zmianami klimatu i jaki powinien mieć kształt globalny traktat, dotyczący emisji, który ma powstać w ciągu dwóch lat. Ale to nie będą łatwe rozmowy.
Pierwsza Światowa Konferencja Klimatyczna została zorganizowana w 1979 roku i zaowocowała utworzeniem Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu. Druga Światowa Konferencja Klimatyczna doprowadziła do powstania Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu, jak również utworzenia Globalnego Systemu Obserwacji Klimatu. Od tego czasu rokrocznie odbywają się podobne konferencje. Powołują one kolejne instytucje i uchwalają nowe dokumenty.
Tak było m.in. w 2007 roku. Na indonezyjską wyspę Bali zjechało blisko 10 tys. gości ze 190 krajów. Uczestnicy konferencji dyskutowali, jak poradzić sobie z globalnym ociepleniem. Myli się jednak ten, kto uważa, że chodziło jedynie o ocalenie topniejących lodowców i polarnych niedźwiedzi. Negocjacje tyczyły się przede wszystkim warunków rozwoju państw. Przecież zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych to ustalanie, które państwa będą musiały ograniczyć zużycie ropy czy gazu i przestawić się na czyste, droższe technologie. To z kolei generuje koszty dla firm. Szacuje się, że każdy punkt procentowy obniżenia emisji oznacza miliardy dolarów wydanych na ochronę środowiska.
Kość niezgody
Od lat głównym powodem niesnasek jest Protokół z Kioto. Został on uchwalony na konferencji państw sygnatariuszy Konwencji o Zmianie Klimatu. Dokument ten precyzuje warunki redukcji emisji gazów cieplarnianych do atmosfery: kraje rozwinięte powinny zredukować emisje średnio o 5,2 proc. w stosunku do emisji z 1990 roku. Plany te miały być zrealizowane do 2012 roku.
Świat się nie pali do ratowania klimatu
Polsce udało się zredukować emisje CO2 zgodnie z zakładanymi celami, przeciwnie niż np. Hiszpanii i Irlandii. USA nie są zainteresowane ustalaniem celów redukcyjnych dla krajów rozwiniętych o ile nie zostaną uwzględnione zobowiązania dla Chin czy Indii. Rząd Stanów Zjednoczonych zainteresowany jest jedynie wspieraniem długofalowych zmian technologicznych, które wpłynęłyby na ograniczenie emisji gazów cieplarnianych. Z kolei Japonia promuje podejście sektorowe, a nie zasadę ustalania limitów dla poszczególnych krajów. Tymczasem Rosja sprzeciwia się przyjęciu celu redukcyjnego na poziomie 25-40 proc. Chiny wyraźnie podkreślają, że odpowiedzialność historyczna za zmiany klimatu leży po stronie państw wysokorozwiniętych i to one powinny ograniczyć emisje. Pekin jest gotowy rozważyć ograniczenia tempa wzrostu emisji, jednak tylko pod warunkiem, że kraje wysokorozwinięte zobowiążą się do wsparcia finansowego i technologicznego państw rozwijających się. Podobnego zdania są Indie, które uważają, że przeciwdziałanie niedostatkowi i promowanie rozwoju jest najważniejsze. Delhi ma oparcie w Brazylii. Państwo to wyraźnie widzi potrzebę określenia „ambitnych celów dla krajów rozwiniętych”.
Najbardziej zainteresowane ograniczeniem emisji są jednak kraje wyspiarskie. Państewka te chcą szybkiego porozumienia, ponieważ doświadczyły już skutków zmian klimatu. Widmo podtopień ich terytoriów stało się asumptem do żądania utrzymania koncentracji gazów cieplarnianych na poziomie 350 ppm, zachowania wzrostu temperatury na poziomie nie wyższym niż 1,5ºC oraz ograniczenia emisji o co najmniej 40 proc. Dla nas takie postawienie sprawy nie jest jednak korzystne.
Unijna polityka energetyczna i klimatyczna to duże wyzwanie dla Polski. Redukcja emisji gazów cieplarnianych oznacza dla naszego kraju poniesienie ogromnych kosztów transformacji energetyki i bezpośrednie wpłaty na rzecz państw rozwijających się. Pod tym względem Polska należeć będzie do największych płatników polityki klimatycznej.
Przyjęcie planowanych przez UE działań w perspektywie roku 2050 dotyczących 80 proc. redukcji emisji spowoduje dodatkowy wzrost kosztów przemysłu w Polsce w 2030 roku o 9 mld zł rocznie – wynika z raportu przygotowanego na zlecenie KIG. Do przemysłów najbardziej zagrożonych rygorystyczną polityką klimatyczną należą branże: metalowa, cementowa, wapiennicza, chemiczna, papierowa, koksownicza, węglowa. Z przeprowadzonej przez Izbę analizy wynika, że skutkować to będzie spadkiem PKB o 5 proc. w 2020 r. i o 10-12 proc. w latach 2030-2050 w porównaniu do scenariusza bez polityki klimatycznej.
Zwolennicy walki z globalnym ociepleniem argumentują, że nawet jeśli ich ofensywa opiera się jedynie na teorii, to lepiej zapłacić, niż potem żałować. Szkoda tylko, że koszty walki z globalnym ociepleniem zostaną przerzucone na zwykłych obywateli.
Twardy orzech do zgryzienia
O skali trudności negocjacji klimatycznych przekonaliśmy się w 2008 roku podczas Konferencji Klimatycznej w Poznaniu. Negocjacje toczyły się w ramach dwóch ścieżek: grupy roboczej do spraw Protokołu Kioto i Grupy Roboczej do spraw Współpracy Długoterminowej. Pierwsza z nich miała za zadanie uzgodnienie poprawek do Protokołu z Kioto, którego pierwszy okres zobowiązań dobiega końca, druga – ustalenie reguł nowego porozumienia, które będzie obejmować wszystkie kraje, w tym Stany Zjednoczone.
Tymczasem konferencja, która miała być krokiem w kierunku konkretyzacji działań dla ochrony klimatu, okazała się porażką. Negocjacje nie stały się – jak prognozowano – kluczowym etapem na drodze do osiągnięcia globalnego porozumienia w sprawie międzynarodowych regulacji prawnych. Przede wszystkim nie uzgodniono, czy negocjacje rozpoczną się od z góry ustalonej wielkości całkowitej redukcji emisji dla krajów rozwiniętych, czy negocjować będzie się wielkości dla poszczególnych państw.
Wiele dyskusji wywołało również zagadnienie dotyczące Mechanizmu Czystego Rozwoju i roli, jaką ma w nim pełnić Fundusz na rzecz Globalnego Środowiska. Kraje rozwinięte były usatysfakcjonowane dotychczasową rolą GEF. Natomiast państwa rozwijające się zarzucały organizacji powolność i nadmierną biurokrację przy realizacji projektów. Szczególną uwagę zwracano na znaczną dysproporcję regionalną realizowanych projektów.
Nie wszystko jednak spaliło na panewce. Podczas COP14 przyjęto strategię, której istota sprowadza się do pomocy w szybkim i efektywnym transferze technologii przyjaznych klimatowi. Uzyskano także postęp w sprawie REDD (Reducing Emissions from Deforestation and Degradation). Delegaci zgodzili się włączyć w ten mechanizm zrównoważone gospodarowanie lasami oraz ich ochronę.
Tymczasem w Kopenhadze kraje rozwinięte znów okopały się na swoich pozycjach. Wbrew oczekiwaniom nie zaproponowały wystarczająco ambitnych celów redukcji emisji. Zobowiązano się jedynie do wsparcia finansowego dla krajów rozwijających się w wysokości 30 mld dolarów. Środki te mają być przeznaczone na walkę z ociepleniem w perspektywie najbliższych lat.
W 2011 roku, jak wynikało z oficjalnych komunikatów prasowych, Unia Europejska z zadowoleniem przyjęła osiągnięcia minionej konferencji jako ważny krok w kierunku utworzenia kompleksowych ram działań na rzecz klimatu po 2012. Za najważniejsze uważa się ustalenia w kilku kluczowych kwestiach klimatycznych, do których zalicza się ograniczenie ocieplenia klimatu na Ziemi do 2 stopni Celsjusza w porównaniu do epoki przedprzemysłowej. Bardzo istotne jest określenie sposobów pomocy krajom rozwijających się w ochronie lasów tropikalnych w ramach programu REDD+ i powołanie Zielonego Funduszu Klimatycznego (Green Climate Fund). Natomiast nie doszło do porozumienia w sprawie najważniejszej, czyli w kwestii ograniczeń emisji CO2, Porozumienia prawne o ograniczeniu emisji dwutlenku węgla odłożono na 2012 rok.
Jak było rok temu? Na ubiegłorocznej konferencji w Durbanie Polska, przewodnicząc europejskiej delegacji, pomogła wypracować nowe zasady – negocjatorzy ustalili wtedy przyjęcie do 2015 roku porozumienia w sprawie redukcji emisji, które ma wejść w życie w roku 2020 i objąć zarówno uprzemysłowione kraje, jak i rozwijające się. Do tego czasu obowiązywać ma protokół z Kioto.
Co trzeba uzgodnić w tym roku?
Poprzednie Konferencje Klimatyczne, mimo hurra-optymistycznych wypowiedzi biorących w nich udział państw, okazywały się rozczarowaniem. Co prawda udało się wypracować porozumienie, ale główny ciężar walki z globalnym ociepleniem wzięło na siebie ONZ oraz UE.
Czego możemy spodziewać się po najbliższej Konferencji Klimatycznej ONZ, COP18, w Katarze? W tym roku na pewno nie będzie łatwiej, a uczestników szczytu czekają trudne rozmowy dotyczące ochrony klimatu. Wynika to z tego, iż interesy poszczególnych państw są tak odmienne, że wielu wątpi w osiągnięcie porozumienia w tej sprawie. Wniosek? Nikt nie chce zrobić pierwszego kroku, gdyż wiele krajów uzależnia działania od tego, co uczynią inne państwa, a najbardziej sporne kwestie, spadają na barki Unii Europejskiej.
– Konferencja w Ad-Dausze musi, w oparciu o przełom osiągnięty w Durbanie, poczynić postępy w przygotowaniu prawnie wiążącego światowego porozumienia w sprawie klimatu w 2015 r. Równie ważne będzie uzgodnienie dodatkowych środków redukcji emisji w celu utrzymania wzrostu temperatury na poziomie poniżej 2° C. UE podtrzymuje swoje zobowiązania dotyczące udziału w drugim okresie rozliczeniowym protokołu z Kioto oraz dotyczące dalszego udzielania znacznego wsparcia finansowego krajom rozwijającym się w walce ze zmianą klimatu. Kontekst dla konferencji w Ad-Dausze stanowi ostatnio opublikowany raport Światowego Banku oraz sprawozdanie Programu Narodów Zjednoczonych ds. Ochrony Środowiska na temat rozbieżności w zakresie emisji, które stwierdzają wyraźnie, że świat właśnie traci cenny czas. – stwierdziła Connie Hedegaard Komisarz ds. działań w dziedzinie klimatu.
Mniej entyzjastycznie do tematu podchodzi poseł Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek. – Mało jest optymistów, którzy sądzą, że w Doha uda się wynegocjować jakieś porozumienie międzynarodowe. Oprócz Unii Europejskiej może głosować za nim jeszcze Australia, Nowa Zelandia, Szwajcaria, może Norwegia. Te państwa emitują łącznie 15 proc. CO2 w skali świata. To nie jest żadna zmiana, jeśli chodzi o ochronę klimatu. A więc ta droga przegrywa, to widać wyraźnie – mówi Agencji Informacyjnej Newseria prof. Jerzy Buzek.
– Będziemy w Doha próbowali umówić się na rok 2015, bo tak było również ustalone w zeszłym roku. Ale widząc nastawienie Chin, Stanów Zjednoczonych, Rosji, Indii, te nadzieje są coraz mniejsze. Trzeba być realistą i dlatego sądzę, że wielkiego postępu w Doha nie będzie – podsumowuje poseł Parlamentu Europejskiego.
Konferencja w Ad-Dausze potrwa od 26 listopada do 7 grudnia. Czy w tym czasie uda się przyjąć porozumienie na miarę Kioto? Można mieć tylko nadzieję, że w końcu ktoś spojrzy trzeźwo na sprawę globalnego ocieplenia, a koszty walki o klimat nie zostaną przerzucone na zwykłych obywateli.