Ogień spadł z nieba? Tajemnica wielkiego pożaru w Chicago w roku 1871
Na przestrzeni dziejów niejednokrotnie miały miejsce wydarzenia, których skala przekraczała możliwości percepcji człowieka. W poszukiwaniu przyczyn tych niepojętych zdarzeń raczej niechętnie przyjmowano banalne wyjaśnienia, dopatrując się tu często działania sił nadprzyrodzonych lub kosmicznych. Oto historia jednego z takich właśnie przypadków.
W dniu 27 lutego 1826 roku w Jaromierzu (Czechy) major Wilhelm baron von Biela, austriacki oficer i astronom-amator, dokonał interesującej obserwacji astronomicznej. Odkrył mianowicie nową kometę (później okazało się, że była już widziana w r. 1772 i 1805), która po badaniach i obliczeniu trajektorii okazała się być kometą okresową o okresie obiegu wynoszącym 6 lat i 226 dni.
Nazwane imieniem odkrywcy (3D/Biela) ciało niebieskie wywołało prawdziwą sensację wśród uczonych w roku 1846, kiedy to na oczach obserwatorów rozpadło się na dwie części. Był to pierwszy widziany „na żywo” przypadek podziału jądra komety. Obie części oddaliły się od siebie na znaczną odległość, co było doskonale widoczne podczas kolejnego ich zbliżenia do Ziemi w roku 1852. Posiadały też oddzielne warkocze.
Z dużym zainteresowaniem oczekiwano zatem następnej „wizyty” podwójnej komety 3D/Biela, która jednak w przewidywanym terminie nie nastąpiła. Trzeba było więc uznać, że niesforny obiekt kosmiczny uległ zagubieniu i już nigdy nie rozjaśni firmamentu nad głowami mieszkańców naszej planety. Czy aby stało się tak na pewno?
Zdaniem niektórych, mające miejsce kilkanaście lat później wydarzenia sugerują, iż ekscentryczna kometa Biela raz jeszcze jednak dała o sobie znać, niosąc grozę i zniszczenie.
Druga połowa XIX wieku to okres gwałtownego rozwoju amerykańskich miast. W wielu z nich dominowała wówczas zabudowa drewniana, a więc pożary były zjawiskiem częstym i niemal naturalnym.
To jednak, co zdarzyło się w Chicago, przerosło wszelkie wyobrażenia i zyskało miano jednej z największych katastrof XIX wieku.
Dnia 8 października 1871 roku wieczorem do biura chicagowskiej straży ogniowej dotarła wiadomość o pożarze domu w północno-wschodniej dzielnicy miasta. Chicago było już wtedy dużą, liczącą ok. 300 tys. mieszkańców metropolią ze znaczną liczbą budynków drewnianych, a więc informacja ta nikogo nie zdziwiła. Gdy wkrótce potem podobne sygnały zaczęły lawinowo napływać z innych rejonów aglomeracji, sytuacja stała się dramatyczna.
W ciągu zaledwie kilku godzin płomienie ogarnęły znaczną część miejskiej zabudowy, czemu sprzyjał silny wiatr. Pożar szalał trzy dni, pozbawiając dachu nad głową ok. 100 tys. ludzi. Zginęło od 250 do 300 osób. Całkowitemu zniszczeniu uległo ok. 18 tys. domów (w większości drewnianych) na obszarze 6 km kw., co stanowiło prawie jedną trzecią wszystkich budynków mieszkalnych ówczesnego Chicago. Ogień z łatwością strawił również murowane budynki użyteczności publicznej. Zagładzie uległ ratusz, gmach Opery oraz teatry, świątynie, zakłady produkcyjne, wielkie hotele i bogate centra handlowe. Pastwą płomieni padły cenne zbiory biblioteczne (ok. 3 miliony książek) i archiwalne, a także publiczne i prywatne kolekcje dzieł sztuki. Według relacji świadków, nawet marmur miał płonąć jak węgiel, a konstrukcje metalowe topiły się w niebywałym żarze. Jedną z nielicznych ocalałych budowli była wzniesiona z wapienia w 1869 roku wieża ciśnień. Łączne straty spowodowane przez żywioł oszacowano na 222 miliony dolarów.
Gigantyczne rozmiary katastrofy i ogrom spowodowanych przez nią strat w pełni uzasadniały dążenie do wyjaśnienia jej przyczyn. Początkowo ustalono, że winę za wywołanie pożaru stulecia ponosi… krowa Patricka i Catherine O`Leary. Nieszczęsne bydlę podobno niecierpliwiło się oczekując na wieczorny udój i w zdenerwowaniu przewróciło rogami, kopnęło lub zrzuciło machnięciem ogona lampę naftową, od której zapaliła się obora, a następnie sąsiednie zabudowania. Ta oficjalna – podobno wymyślona przez dziennikarza – wersja utrzymywała się przez wiele lat. Istnieje zresztą kilka relacji na temat szczegółowych okoliczności zaprószenia ognia. Z czasem pojawiły się jednak poważne wątpliwości.
Dociekliwi badacze zainteresowali się szczegółami dotyczącymi przebiegu pożaru i wnet natrafili na wiele dziwnych przekazów. Okazało się na przykład, że ogniska pożaru powstawały ponoć jednocześnie w kilku częściach miasta, a więc trudno mówić o pojedynczym zarzewiu ognia, z którego pożoga miałaby się dopiero z upływem czasu rozprzestrzeniać na kolejne dzielnice. Świadkowie wydarzenia mówili o jakoby spadającym z nieba ogniu lub o głowniach lecących w powietrzu i zapalających odległe od siebie domy. Na drogach w okolicach Chicago znaleziono podobno po pożarze setki martwych ludzi, których ciała nie nosiły jednak na sobie śladów ognia ani innych obrażeń mechanicznych. Jaka zatem mogła być przyczyna ich zgonu? A co najważniejsze, w tym samym czasie odnotowano podobne przypadki pożarów w kilku miejscach stanów Indiana, Iowa, Kansas, Michigan, Minnesota, Nebraska i Wisconsin oraz na wybrzeżu Pacyfiku. Czy można to tłumaczyć jedynie panującą wówczas suszą, wysoką temperaturą i silnym wiatrem?
Po połączeniu tych wszystkich faktów, wysunięto w 1982 roku hipotezę o kosmicznej przyczynie powstania pożaru. Dowodzono mianowicie, że katastrofę wywołał „ognisty deszcz” meteorytów, który w pamiętną październikową noc przeszedł niemal przez cały amerykański kontynent. Zwolennicy tego poglądu w ten właśnie sposób usiłowali wytłumaczyć niebywałą gwałtowność pożaru i śmierć uciekających z miasta ludzi zatrutych jakoby przez gazy wydobywające się ze spadających z nieba odłamków. Pozostała jeszcze do wyjaśnienia sprawa pochodzenia śmiercionośnych meteorytów.
W tym właśnie miejscu pora wrócić do przerwanego wątku komety 3D/Biela. Pamiętamy, że podzieliła się ona na dwie części, a później została uznana za zagubioną, gdyż nie pojawiała się w wyznaczonym terminie na niebie.
Otóż wyznawcy przedstawionej powyżej hipotezy doszli do wniosku, że to właśnie zapomniana już kometa Biela– a właściwie jej szczątki – nawiedziła Amerykę Północną w roku 1871. Problemem była tu jednak data, bowiem teoretycznie kometa zjawić się miała dopiero w listopadzie 1872 roku. I tę wątpliwość udało się wyjaśnić. Przyjęto mianowicie założenie, iż wędrowne ciało niebieskie uległo dalszej destrukcji i ostatecznie rozpadło się na tysiące fragmentów. Odłamki pochodzące z jednej części komety musiały zmienić nieco kurs i dlatego weszły w ziemską atmosferę wcześniej niż to wynikało z obliczeń dotyczących obiektu 3D/Biela. W przewidywanym terminie, tj. 27 listopada 1872 roku, obserwowano na nocnym niebie w Europie ogromny rój meteorów, które mogły być z kolei szczątkami zachowującej pierwotną trajektorię drugiej części komety.
Nie będziemy tu oczywiście rozstrzygać o słuszności lub fałszywości przedstawionej teorii. Niechaj tajemnica sprzed 140 lat nadal pobudza ludzką wyobraźnię. My tymczasem powróćmy z międzygwiezdnych otchłani na pogorzelisko Chicago, gdzie po samoistnym wygaszeniu pożaru przystąpiono do odbudowy miasta z zastosowaniem nowatorskich rozwiązań architektonicznych i urbanistycznych.
Na odgruzowanym i uporządkowanym terenie miała stanąć nowoczesna metropolia założona na planie siatki przecinających się prostopadle ulic o kierunkach północ-południe i wschód-zachód. W nowym centrum wznoszono budynki o ogniotrwałych konstrukcjach z betonu i stali, a zastosowanie cegły i kamienia stało się powszechne. Po trzech latach intensywnej pracy udało się niemal całkowicie zatrzeć ślady pożaru.
To właśnie wtedy został ukształtowany tzw. styl chicagowski, który charakteryzował się odejściem od modnych w drugiej połowie XIX wieku stylów historycznych. Miał on z czasem wpłynąć na architektoniczne oblicze wielu miast w Ameryce i na innych kontynentach. W Chicago powstały też pierwsze w świecie wysokościowce. W roku 1885 wzniesiono 10-piętrowy gmach Home Insurance Building, a w roku 1888 zbudowano 11-piętrowy biurowiec Rookery.
Powstałe z popiołów miasto zachwyca dzisiaj swoim malowniczym położeniem, nowoczesną architekturą i pięknymi parkami. Strzelista sylwetka liczącego 443 m wysokości Sears Tower groźnie godzi swoją iglicą w niebo. Czyżby z zemsty? A może w obronie?
Według mnie przyczyną tego pożaru mogły być odłamki komety Biela, ale wydaje się to mało prawdopodobne, ponieważ gdyby kometa, jak tu wspomniano, rozpadła się na tysiące odłamków, to spaliłyby się one w atmosferze. Natomiast co do rzekomego otrucia gazami powstającymi wskutek spalania meteorów, to wydaje się być prawdopodobne.