Karp nie krzyczy
Karp mimo że nie jest gatunkiem rodzimym, od wieków króluje w stawach i na naszych stołach. W wigilię popyt na te ryby znacznie wzrasta, a warunki w jakich są przetrzymywane są dalekie od sielankowej atmosfery świąt. Dlaczego tak męczymy tą królewską rybę?
Z Azji do Polski
Zanim zastanowimy się nad fenomenem dręczenia karpi, warto poznać ich historię. Gdyby dzisiaj zapytać skąd pochodzi karp, większość z nas bez wahania uzna go za nasz rodzimy gatunek. A jednak, mimo że ryba ta króluje na naszych stołach od lat, jest gatunkiem obcym w naszej faunie. Ojczyzną karpia jest zachodnia Azja (żyje m.in. w zlewiskach Morza Czarnego i Kaspijskiego). Forma dzika wyglądem daleko odbiega od znanych nam ze sklepów karpi hodowlanych.
Rybę udomowiono wcześnie, pierwsze wzmianki o karpiach hodowanych pochodzą z Chin, a datują się na V wiek przed naszą erą. Do Europy karp dotarł kilka stuleci później, a pierwsze wzmianki o hodowli tej ryby znajdziemy w dziełach Arystotelesa (350. rok naszej ery).
Kilka stuleci później hodowla karpi rozwija się bardzo dynamicznie na majątkach klasztornych, głownie na terenie Francji, Niemiec, Belgii oraz na Bałkanach. Nietrudno odgadnąć powody – ryba mogła być spożywana w okresach postu, a tych kościół w średniowiecznej Europie ustanowił co niemiara. Mięsa nie wolno było spożywać w poniedziałki, środy i piątki, oraz oczywiście 40 dni przed Wielkanocą – a zatem niemal połowa roku przypadała na dni postne. Wraz z klasztorami hodowla ryb rozprzestrzeniła się w całej Europie i tak na początku XIII wieku karp trafił do Polski, prawdopodobnie wraz z zakonem Cystersów. Co ciekawe niektóre z założonych wtedy stawów, szczególnie w dolinie Baryczy funkcjonują do dziś, zapełniając stoły kolejnych pokoleń Polaków. O hodowli karpi wspomina m in. Jan Długosz w 1466 roku. Niespełna sto lat później ukazuje się pierwszy w Polsce podręcznik o hodowli tych ryb. Dzieło Olbrachta Strumińskiego pod wielce wymownym tytułem: „O sprawie‚ sypaniu‚ wymierzaniu i rybieniu stawów” ukazało się w 1573 roku w Krakowie. W XVI i XVII wieku hodowla karpi stała się na naszych ziemiach na tyle popularna, że praktycznie przy każdym majątku był staw. Z czasem w hodowli ryb wyspecjalizowały się większe majątki, po wojnie ich rolę przejęły niektóre PGR. Wraz ze zmianą ustrojową hodowla karpi wróciła w ręce prywatne a historia zatoczyła koło. Wbrew temu co twierdzą niektórzy, jedzenie karpi nie jest wcale tradycją komunistyczną, a na naszych ziemiach karp pojawia się na stołach już od średniowiecza.
Idą święta karp truchleje
Dzisiejsza, hodowlana ryba nie przypomina formy dzikiej. Jest znacznie wyższa, silniej wygrzbiecona i najczęściej prawie pozbawiona łusek. Wszystko ku uciesze konsumentów za sprawą wyhodowania odpowiednich odmian. Na stoły trafiają najczęściej ryby 2-3 letnie, o wadze 1,2-1,8 kg. Gdyby nie święta niektóre z nich miałyby szansę dożyć sędziwego wieku 20-30 lat, ważąc niekiedy nawet ponad 20 kg. Co roku na nasze stoły trafia około 20 000 ton tej szlachetnej ryby, czyli jakieś 17 milionów sztuk. Łączna powierzchnia stawów hodowlanych sięga 70 000 hektarów, słowem Polska karpiem stoi.
Niestety karp doświadcza przed świętami cierpień, o jakich większość innych hodowlanych gatunków nawet nie słyszała. Większość ryb trafia do sklepu a potem do naszej kuchni martwa czy to w postaci świeżej (sprzedawana na lodzie), czy też mrożonej. Tymczasem nie wiedzieć czemu karp jest tu niechlubnym wyjątkiem. To chyba jedyne zwierzę hodowlane, które trafia do naszych mieszkań żywe, najczęściej bardzo wymęczone. Mimo, że nikt nie maszeruje z marketu z krową na postronku czy żywą kurą pod pachą, widok karpia, który przed chwilą został odłowiony i szamocze się w plastikowej torbie jest na porządku dziennym. Trudno zrozumieć ten szczególny brak wrażliwości wobec jednego gatunku. W jedzeniu karpi nie ma nic złego, jednak powinny one trafiać do sklepów już martwe, podobnie jak inne ryby, zabite w sposób minimalizujący ich cierpienie.
Tymczasem to pobożne życzenie przegrywa z brakiem wrażliwości. Ze stawów hodowlanych spuszcza się wodę, a żywe ryby pakuje się do skrzyń. Najczęściej, by zmieścić ich więcej, woda w skrzyni jest jedynie dodatkiem do ryb. Czasami zastępuje ją lód. Dla ryb – istot oddychających tlenem rozpuszczonym w wodzie oznacza to powolną agonię. Potem w sklepach trafiają do niewielkich basenów. Nie jedna ryba jest już pokaleczona. Sygnały chemiczne wysyłane przez takie osobniki powodują panikę, w efekcie ryby próbują uciec, nie rzadko wyskakując.
Potem, taki podduszony karp trafia do plastikowej torby, smętnie machając ogonem w drodze do domu. Wreszcie świeżo upieczony właściciel ryby napuszcza chlorowanej wody do wanny, gdzie karp pływając ku uciesze dzieci spędza kilka ostatnich godzin, czasem dni. Potem tylko nieumiejętne walenie młotkiem w głowę i wreszcie, po długiej walce, ryba trafia do kuchni. Ten niezrozumiały, barbarzyński proceder trwa w wielu domach od lat. Wszystko mogłoby przebiegać inaczej, gdyby wzorem innych ryb również karpia kupować już martwego.
Podobno ryby głosu nie mają, cierpią zatem w milczeniu. W ich imieniu głos zabierają nie raz zoolodzy. Dowodzą, że ryba podobnie jak inne zwierzęta odczuwa ból. Protestują też działacze ekologiczni, często w formie spektakularnych happeningów. Niestety czasy się zmieniły, mentalność pozostała i gehenna karpi trwa nadal. Upłynie jeszcze wiele wody, zanim ceniona ryba będzie godnie traktowana, a widok basenów z szamoczącymi się rybami pozostanie tylko smutnym wspomnieniem.
Druga strona medalu
Obok barbarzyńskiej i powoli wykorzenianej tradycji pojawiła się też nowa moda, żerująca na ludzkiej niewiedzy i empatii. Coraz częściej można obserwować zorganizowane akcje wypuszczenia do pobliskiego jeziora czy rzeki karpi, zakupionych wcześniej w markecie czy sklepie. Początkowo akcje takie organizowali tylko działacze „ekologiczni”, coraz częściej jednak są one udziałem władz samorządowych, artystów i celebrytów, a także zwykłych ludzi współczujących karpiowi. Wszyscy pełni szlachetnych pobudek, szkoda tylko ze czynią przy okazji szkodę rodzimej przyrodzie. Warto przyjrzeć się temu, co z uwolnionym karpiem dzieje się dalej.
Wbrew szlachetnym intencjom, uwolniony karp najczęściej ginie po kilku godzinach, czasem po kilku dniach. Ichtiolodzy, od lat zajmujący się tym gatunkiem twierdzą, że taka ryba ma bardzo małe szanse na przeżycie. Karp ginie z powodu szoku termicznego jakiego doznaje, wyjęty ze stosunkowo ciepłej wody w wiaderku i wpuszczony do lodowatej wody pobliskiej rzeki czy jeziora. A przecież to gatunek ciepłolubny, w Polsce w naturze bardzo rzadko dochodzi do rozrodu, właśnie z uwagi na zbyt zimną wodę. Wszak nagrzaną wodę w płytkich stawach hodowlanych ciężko porównać z jeziorem. Wypuszczony karp ginie także z innych powodów – przyzwyczajony do stałego karmienia, często sam nie żeruje. Jest narażony na ataki drapieżników, a nieporadna, często bezłuska ryba jest stosunkowo łatwą zdobyczą.
Oczywiście cześć karpi przeżyje, problem jednak w tym, że to gatunek obcy rodzimej faunie i jako taki niepożądany. Zgodnie z ustawą o rybactwie śródlądowym zarybianie karpiem wymaga pozytywnej opinii Państwowej Rady Ochrony Przyrody oraz zezwolenia wydanego przez ministerstwo środowiska. Co gorsza, prawo łamią nie tylko „ekolodzy” wypuszczając karpie na święta, ale także Polski Związek Wędkarski, prowadzący jeszcze nie tak dawno akcje zarybiania karpiem rzek i zbiorników zaporowych. Nikomu jakoś nie przeszkadzało, że wprowadzamy do środowiska gatunek obcy, tymczasem uwalnianie karpia jest analogiczne z uwalnianiem norek z ferm. W obu przypadkach do środowiska trafia gatunek, który tam trafić nie powinien i w obu cierpi na tym ekosystem.
Pozostaje jeszcze pytanie czy spontaniczne wypuszczenie karpi, pomijając łamanie prawa i sens takich działań jest szkodliwe? Niestety tak i to z kilku powodów. Po pierwsze karpie mogą być nosicielem choroby KHV wywoływanej przez herpeswirusa. Ta silnie zakaźna choroba skrzeli i skóry atakuje wyłącznie karpie (zarówno hodowlane jak i ozdobne) i w zależności od kondycji ryb, może spowodować śnięcie nawet 100% karpi w danym zbiorniku. Pozornie zdrowa ryba może być nosicielem, a choroba ujawni się dopiero przy spadku odporności. A zatem wraz z rybą nieświadomie możemy uwolnić wirusa zagrażającego karpiom już zamieszkującym dany ekosystem. Zresztą karpie w naturze nie mają łatwego życia, zagraża im już pasożyt zawleczony do naszych wód razem z kolejnym gatunkiem inwazyjnym: czubeczkiem amurskim. Pomijając nawet patogeny – karp masowo wprowadzony do środowiska powoduje degenerację rodzimych gatunków, zanik roślinności, większe zamulenie wody. Co więcej nasze wody są dla niego zbyt zimne, rzadko dochodzi tu do rozrodu, a osobniki łowione przez wędkarzy pochodzą przeważnie z zarybień.
Czy zatem warto uwalniać karpia? Może lepiej i znacznie prościej byłoby po prostu kupować martwe ryby. Wszak to klient poprzez swoje wybory kształtuje rynek, a handlowcy reagują na zachcianki klientów. Jeśli klienci przestaną kupować żywe karpie, skończy się gehenna tych ryb.
Sprzedaż żywych karpi – czas na zakaz!
Sprzedaż żywych karpi w Polsce wciąż pozostaje dozwolona, choć temat regularnie wraca do debaty publicznej. W Sejmie znajduje się obywatelski projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, który przewiduje możliwość wprowadzenia takiego zakazu. Jednak Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi nie prowadzi obecnie prac legislacyjnych w tym zakresie ani nie planuje ich rozpoczęcia.
Projekt ustawy, znany pod hasłem „Stop łańcuchom, pseudohodowcom i bezdomności zwierząt”, trafił do Sejmu 24 września. Autorami są organizacje prozwierzęce, takie jak Fundacja Międzynarodowy Ruch na rzecz Zwierząt Viva!, Mondo Cane, OTOZ Animals i Akcja Demokracja, a pod inicjatywą podpisało się ponad 500 tysięcy obywateli. Propozycje obejmują m.in. zakaz trzymania psów na łańcuchach, obowiązkową kastrację i sterylizację psów oraz kotów, a także znakowanie zwierząt domowych. W ramach projektu przewidziano również zakaz sprzedaży detalicznej ryb, z wyjątkiem akwariowych, traktując ten proceder jako formę znęcania się nad zwierzętami.
Pierwsze czytanie projektu odbyło się 8 października, jednak proces legislacyjny może potrwać jeszcze wiele tygodni. Tym samym szanse na wprowadzenie zakazu sprzedaży żywych karpi przed nadchodzącymi świętami Bożego Narodzenia są znikome.
Gehenna ryb skończy się w momencie, gdy ją w sklepie żywcem wypatroszą?
Bzdura.
Gehenna skończy się, gdy ludzie przestaną stwarzać na nią popyt!
dokładnie…
Nie mogę wydostać się z tego piekła
Tak wiele razy próbowałem
Ale wciąż jestem uwięziony wewnątrz
Niech ktoś wyciągnie mnie z tego koszmaru
Nie potrafię się kontrolować
Więc co jeśli możesz zobaczyć moją najciemniejszą stronę?
Nic nie może zmienić tego zwierzęcia, którym się stałem
Pomóż mi uwierzyć że to nie jestem prawdziwy ja
Niech ktoś pomoże mi oswoić to zwierzę
(To zwierzę, to zwierzę)
Nie mogę uciec od siebie
(Nie mogę uciec od siebie)
Tak wiele razy kłamałem
(Tak wiele razy kłamałem)
Ale gniew jest wciąż wewnątrz mnie
Niech ktoś wyciągnie mnie z tego koszmaru
Nie potrafię się kontrolować
Więc co jeśli możesz zobaczyć moją najciemniejszą stronę?
Nic nie może zmienić tego zwierzęcia, którym się stałem
Pomóż mi uwierzyć że to nie jestem prawdziwy ja
Niech ktoś pomoże mi oswoić to zwierzę, którym się stałem
Pomóż mi uwierzyć że to nie jestem prawdziwy ja
Niech ktoś pomoże mi oswoić to zwierzę
Niech ktoś wyciągnie mnie z tego koszmaru
Nie potrafię się kontrolować
Niech ktoś mnie obudzi z tego koszmaru
Nie mogę wydostać się z tego piekła
(To zwierzę, to zwierzę, to zwierzę, to zwierzę, to zwierzę, to zwierzę, to zwierzę)
Więc co jeśli możesz zobaczyć moją najciemniejszą stronę?
Nic nie może zmienić tego zwierzęcia, którym się stałem
Pomóż mi uwierzyć że to nie jestem prawdziwy ja
Niech ktoś pomoże mi oswoić to zwierzę, którym się stałem
Pomóż mi uwierzyć że to nie jestem prawdziwy ja
Niech ktoś pomoże mi oswoić to zwierzę
(To zwierzę, którym się stałem)
Tekst pochodzi z – tekstowo.pl
o to chodzi, o to chodzi
dokładnie…
ja dziś wypuściłem karpia.
super
o to chodzi, o to chodzi
Durna tradycja.