
Arkadiusz Glaas – z wykształcenia prawnik, zawodowo zajmuje się ubezpieczeniami morskimi. Miłośnik dzikiej przyrody, koordynator koalicji organizacji pozarządowych Niech Żyją!
Łosie, to bardzo łagodne zwierzęta, wręcz kultowe. Spotkania z łosiem są dość łatwo osiągalne i mogą być źródłem wielkiej satysfakcji. Dlatego łosie powinniśmy traktować jako skarb narodowy – przekonuje Arkadiusz Glaas koordynator koalicji Niech Żyją!
Joanna Szubierajska: Porozmawiajmy o łosiach – jakie to zwierzęta?
Arkadiusz Glaas: Łosie to nasze największe zwierzęta jeleniowate i jedne z największych dzikich ssaków jakie mamy w Polsce. Dla wielu osób łosie to uosobienie łagodności − wspaniali majestatyczni roślinożercy. Wiosną i latem dość trudne do obserwacji, ale zimą, kiedy w poszukiwaniu pokarmu wychodzą z trudnodostępnych terenów podmokłych do lasów, na przykład w Dolinie Biebrzy − zobaczenie ich może być naprawdę łatwe.
Pewnie dlatego tak bardzo lubimy łosie − dla wielu amatorskich „podglądaczy” natury, z lornetką, czy aparatem w ręku, spotkania z łosiem są dość łatwo osiągalne i mogą być źródłem wielkiej satysfakcji. Bo to jedno z niewielu, albo wręcz jedyne tak ogromne dzikie zwierzę, które można bez trudu zobaczyć na zimowym spacerze.
W Biebrzańskim Parku Narodowym łoś osiągnął wręcz stan kultowy. Dzięki mądrym przewodnikom w Dolinie Biebrzy, setki tysięcy
ludzi z całej Polski doświadczyły tego magicznego uczucia otarcia się o naprawdę dziką niedostępną na co dzień naturę, jednocześnie bez szkody dla tej natury i bez niepokojenia jej.
Ostatni Nowy Rok spędziłem nad Biebrzą właśnie. Byłem tam także w czerwcu na III Zlocie Klubu Ptaków Polskich w Goniądzu. I w obu przypadkach słuchałem opowieści „ludzi z miasta”, którzy wracali z wycieczek w teren i z rozpromienionymi oczami opowiadali o tym, że oto udało im się zobaczyć łosie!
Dlaczego warto łosie chronić?
W świecie, w którym coraz więcej czasu spędzamy przed telewizorem, a coraz mniej na łonie natury, kiedy coraz mniej tę naturę znamy, raczej jej nie szanujemy, a pod naszym bokiem rosną nowe pokolenia, które prawie na pewno najpierw nauczą się obsługi tableta i komórki, a dopiero potem doświadczą dzikiej przyrody, kultowe łosie powinniśmy traktować jako skarb narodowy.
Tymczasem państwowi urzędnicy planują odstrzał łosi, który uzasadniają tym, że łosie stanowią dla nas zagrożenie. I robią to urzędnicy z ministerstwa, które powinno się zajmować ochroną, a nie eksploatacją przyrody, bo eksploatacją przyrody zajmują się pośrednio lub bezpośrednio wszystkie inne ministerstwa.
Łosi jest dużo za dużo. Łosie wychodzą z lasów, niszcząc uprawy, a także spacerują po drogach, stanowiąc śmiertelne zagrożenie dla kierowców – straszy nas Minister Środowiska.
To jest niestety ten sam typ argumentacji i walki ze społeczeństwem i przyrodą, jaki stosowano na dużo większą skalę w sprawie Doliny Rospudy siedem lat temu. Taka argumentacja wywołuje we mnie olbrzymi opór i wręcz obrzydzenie. Nie tylko z uwagi na demagogię, która jest jej sednem. Ale także dlatego, że odwraca uwagę od pasywności, lenistwa i niekompetencji części urzędników odpowiedzialnych w naszym kraju za ochronę przyrody i zrównoważony rozwój.
Ale konflikty na linii gospodarka i przyroda były i będą się pojawiały
To jest nieuchronne, bo napór człowieka i cywilizacji na przyrodę jest nieustanny. Chcemy się rozwijać gospodarczo, przez dziesięciolecia zaniedbywano naszą infrastrukturę, teraz chcemy mieszkać w wygodnych domach i jeździć samochodami po gładkich, szerokich drogach. Ale konflikty, które to rodzi można często bardzo mądrze rozwiązywać. Tę lekcję przerobiły już bogate kraje na zachodzie i północy Europy.
Na łosie wychodzące na drogę jest wiele sposób, ale chyba najprostszy, najłatwiejszy i najtańszy z nich to usuwanie zakrzaczeń na poboczach dróg. Łosie nie mają specjalnych powodów, żeby wychodzić na drogi i czyhać na najbliższe przejeżdżające auto. Droga z szerokim niezarośniętym poboczem sprawia, że łosie będą się trzymały z daleka od brzegu drogi, a nawet jeśli wyściubią swoje szerokie chrapy z zarośli, kierowcy zobaczą je z dużym wyprzedzeniem i zdążą zahamować. Na Podlasiu są już fragmenty takich dróg i statystyki pokazują, że liczba wypadków w tych miejscach spadła nawet dwudziestokrotnie.
Natomiast problem szkód w uprawach ma charakter bardzo lokalny. Dotyczy on prawdopodobnie kilku, może kilkunastu zaledwie powiatów. Tutaj także są sposoby zapobiegania tym szkodom. Tymczasem korzystając z tego pretekstu, sugeruje się opinii publicznej, że jest to ogólnokrajowy problem, który powoduje poważny uszczerbek w budżecie.
W takim razie dlaczego Ministerstwo Środowiska zastanawiało się nad zniesieniem moratorium na odstrzał łosi? Czy ma to coś wspólnego z tym, że projekt rozporządzenia o wznowieniu odstrzału podpisał wiceminister Janusz Ostapiuk, który jest zapalonym myśliwym?
Bez szczegółowego wytłumaczenia się ministerstwa środowiska z motywacji, które leżały u podstaw tego pomysłu, możemy tylko spekulować. Takie wyjaśnienie powinno nastąpić i prawdopodobnie komisja sejmowa jest do tego najbardziej odpowiednim miejscem. Wiem, że posłowie będą się domagać wyjaśnień od Pana Ministra Grabowskiego już w najbliższych dniach, jeszcze przed rozpoczęciem wakacyjnej przerwy w Sejmie.
Tymczasem oczywiście nie można nie zauważyć tego, że odwieszenie moratorium zaproponowano dokładnie w czasie, kiedy akurat
pozostaje nieobsadzone stanowisko Głównego Konserwatora Przyrody, a jego kompetencje wykonuje jeden z wiceministrów, czyli Janusz Ostapiuk. Jest on faktycznie zapalonym myśliwym i czujni internauci odnaleźli np. jego komentarze na jednej z myśliwskich stron, w których chwalił się tym, jak kiedyś polował na wilki. Tak więc ochrona polskiej przyrody spoczywa aktualnie w rękach czynnego myśliwego. Zresztą nie jest to niestety wyjątek od reguły. Ostatni urzędnik na stanowisku Głównego Konserwatora Przyrody, czyli Janusz Zaleski, też był czynnym myśliwym.
Co więcej, projekt zniesienia moratorium opracował w ministerstwie Zespół ds. Łowiectwa, a sprawą zajmował się inny myśliwy − Jerzy Lęcznar.
To stawia w ogóle w dość kompromitującym świetle organizację ochrony przyrody w Ministerstwie Środowiska. Uznaje się, że skoro 30 gatunków dzikich zwierząt znajduje się na liście gatunków łownych, to kompetencje do zajmowania się nimi mają na wyłączność myśliwi. Nie myśli się w ogóle o tych gatunkach w kontekście prawdziwej ochrony, o nich się myśli wyłącznie w kategoriach „zarządzania” i „pozyskiwania”. A przypomnijmy, że kiedyś gatunkami łownymi były niedźwiedzie, wilki i rysie. Głuszec był gatunkiem łownym jeszcze w roku 1994, a już rok później było z nim tak źle, że musiał zostać objęty ochroną ścisłą i do dzisiaj nie wiadomo, czy uda się go w Polsce uratować.
Dlatego w liście do Ministra Środowiska kilkanaście organizacji pozarządowych, z których większość skupiona jest w koalicji Niech Żyją! zaapelowało do ministra, aby nie powierzał pracownikom ministerstwa, którzy są myśliwymi i członkami Polskiego Związku Łowieckiego spraw, w których jest oczywisty konflikt pomiędzy interesami ochrony przyrody, a interesami myśliwych.
Na szczęście na razie Ministerstwo Środowiska zawiesza prace nad rozporządzeniem, które miało zezwalać na odstrzał łosi. Skąd ta nagła zmiana zdania?
Moim zdaniem ministerstwo opamiętało się po zakończeniu konsultacji społecznych i w wyniku bezprecedensowej akcji społecznego oporu. Uzasadnienie projektu rozporządzenia było wyjątkowo kompromitujące, a momentami wręcz kłamliwe i wprowadzające w błąd. Myślę, że kiedy minister Grabowski zapoznał się osobiście ze sprawą, uznał iż nie należy stanowić prawa w ten sposób. Ale komuś najwyraźniej zależało na „przepchnięciu” odstrzału łosi. Weźmy pod uwagę, że projekt pojawił się właściwie już w okresie wakacyjnym, a na konsultacje społeczne przeznaczono zaledwie 10 dni (!). To jest w ogóle problem bardziej ogólnej natury, bo zgodnie z ostatnio zmienionym regulaminem prac legislacyjnych, czas konsultacji społecznych, nawet w sprawach bardzo istotnych można ograniczyć zaledwie do 10 dni. Żeby podać przykład jeszcze bardziej skrajny przytoczę projekt zmian w ochronie gatunkowej roślin i zwierząt. To niezwykle ważne przepisy, bo od nich zależy, jak będziemy chronić gatunki zagrożone przez kolejne być może nawet i 10 lat. I po toczących się przez całe lata pracach w Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i w Ministerstwie Środowiska, podczas których odpowiedzialni urzędnicy raczej się jakoś specjalnie nie spieszyli, przeznacza się zaledwie dziesięć dni kalendarzowych na konsultacje społeczne i to u progu wakacji.
Wracając do łosi, to niewątpliwie zawieszenie prac jest wielkim sukcesem społeczeństwa obywatelskiego.
Mobilizacja wokół łosi była olbrzymia: wydarzenie „Łapy precz od łosi” na Facebooku zgromadziło 14 tysięcy osób, fanpage „Nie zabijajcie nam łosi” − 13 tysięcy. Martyna Wojciechowska i Kinga Rusin mówiły o akcji w TVN. Poparł nas Marcin Dorociński. Wspaniałe słowa rozsądku i wsparcia dla kampanii padły z ust premiera Włodzimierza Cimoszewicza. Obszerne zastrzeżenia wobec planów odstrzału złożyła koalicja Niech Żyją! wraz z WWF Polska. Pod czterema petycjami w tej sprawie zebrano ponad 54 tysiące podpisów i to zaledwie w ciągu niespełna miesiąca. Podpisy te wręczymy Ministrowi Środowiska na spotkaniu w dniu 8 lipca. Chcemy pokazać ministrowi Grabowskiemu naszą determinację w sprawach ochrony przyrody, zaapelować o obiektywne oszacowanie populacji łosi w Polsce i wezwać do działania zgodnie z opracowaną na zlecenie Ministerstwa Środowiska strategią ochrony łosia, która kosztowała podatnika 700 tys. zł. Chcemy także wskazać Panu Ministrowi, że aktualna lista zwierząt łownych w Polsce wymaga głębokiej reformy i trwanie na tej liście gatunków, które w strasznym tempie znikają z polskiego krajobrazu, takich jak zając, czy kuropatwa, jest absurdem.
W latach 90. Odstrzał doprowadził do niemal całkowitego wyginięcia polskiego łosia. Czy sytuacja może się powtórzyć?
W tej chwili o mały włos uniknęliśmy takiego zagrożenia. Podobna sytuacja może się powtórzyć, jeśli urzędnicy nie będą słuchali głosów organizacji pozarządowych i głosów nauki. Nad wspomnianą wyżej Strategią ochrony i gospodarowania populacją łosia w Polsce zespół kilkunastu naukowców pracował przez prawie 2 lata. Nie można lekceważyć zaleceń tam zawartych.
Wszelkie próby manipulowania przy populacji naszych łosi są bardzo niebezpieczne.
Dlaczego?
Nasza populacja jest na skrajnym zasięgu występowania, a do tego ma cechy populacji wyspowej, odciętej od innych europejskich
populacji i dlatego bardzo wrażliwej. Od północy mamy Bałtyk, na południu i zachodzie łosie nie występują, a za naszą wschodnią granicą w dużej mierze zostały wytępione i wypolowane, bo ochrona przyrody na Białorusi, Ukrainie i w Rosji wygląda dużo gorzej, niż u nas. Zachód Polski łosi nie ma prawie wcale. Ta część kraju, a także bardzo nieliczna populacja w Niemczech może mieć tylko jedno źródło zasilania − ze wschodniej Polski. Dlatego tak cenne są wszystkie łosie, a populacja Biebrzańska jest podwójnie ważna, bo dodatkowo jest ona unikalna pod względem genetycznym. W wielu krajach taka populacja zasłużyłaby sobie nawet na to, żeby ją sklasyfikować jako osobny podgatunek.
Co by się stało, gdyby projekt wznowienia odstrzału łosie jednak przeszedł?
Kiedy konsultowaliśmy projekt zakończenia moratorium z doświadczonymi myśliwymi, okazało się, że gdyby faktycznie pozwolono na odstrzał łosi w takim kształcie, jak zamierzano to zrobić, tj. bez ścisłej kontroli, to w świetle aktualnie obowiązujących przepisów łowieckich i dopuszczonych limitów odstrzału w ciągu dwóch sezonów łowieckich stracilibyśmy wszystkie dojrzałe byki w populacji biebrzańskiej − osobniki najsilniejsze, najzdrowsze u szczytu możliwości reprodukcyjnych. To pokazuje, jak olbrzymich szkód w przyrodzie może dokonać tzw. pozyskanie łowieckie.
Dlaczego sprawa ochrony łosia w Polsce budzi tak dużo emocji?
Myślę, że z kilku powodów: po pierwsze doszło do niezwykle aroganckiego zachowania władzy. Od 13 lat obowiązuje w Polsce moratorium. Jego wprowadzenie dosłownie w ostatniej chwili uratowało łosie w naszym kraju od zagłady. Wiele osób było przekonanych, że moratorium jest krokiem pośrednim prowadzącym do zdjęcia łosi z listy gatunków łownych i objęcia go ochroną. Tymczasem podjęto próbę przywrócenia odstrzałów i stało się nie tylko bez jakichkolwiek wstępnych konsultacji ze środowiskiem przyrodniczym, ale także przy zignorowaniu opinii naukowców i zaleceń Strategii opracowanej przecież specjalnie po to, by wypracować zasady ochrony tego gatunku.
Po drugie, we współczesnej historii Polski już dwa razy niemalże straciliśmy łosie: po raz pierwszy w czasie wojny, a po raz drugi pod koniec lat 90-tych na skutek działań myśliwych. Nawet jeśli nie pamięta o tym przeciętny człowiek, to ludzie zajmujący się ochroną łosia, przyrodnicy, naukowcy i organizacje pozarządowe mają tego świadomość i we właściwym momencie nam o tym przypomnieli. Jeśli dwa razy byliśmy bliscy utraty czegoś, to będziemy szczególnie uwrażliwieni na ochronę takiego dobra.
Po trzecie, o czym mówiliśmy już wyżej, dzięki mądrze i odpowiedzialnie prowadzonej turystyce przyrodniczej choćby w Dolinie Biebrzy, wielu z nas miało szansę zobaczyć łosia na własne oczy, a ci którzy tego doświadczyli wiedzą, że pomysł strzelania do tych sympatycznych olbrzymów jest trudny do wyobrażenia.
Wreszcie myślę także, że bardzo szybko zmienia się nastawienie w Polsce do tak kontrowersyjnego zajęcia jak myślistwo. A kiedy myśliwi uzurpują sobie wyłączne prawo do „zajmowania się” danym gatunkiem z pominięciem nadrzędnych przecież zasad ochrony przyrody, to wiele osób odczuwa oburzenie z tego powodu i głośno to oburzenie manifestuje. No bo jak inaczej zareagować jeśli jedzie się kilkaset kilometrów, żeby poobserwować na wolności łosie, podczas gdy inni, przy pomocy zorganizowanego aparatu administracji państwowej, chcą tym łosiom wsadzać kulki w łeb?
Co zamiast zabijania? W jaki sposób można ograniczyć szkody wyrządzane przez łosie?
Jest na to wiele sposobów. O odpowiednim utrzymaniu poboczy dróg już mówiliśmy. Szkody w gospodarce leśnej także można
ograniczać. Przed laty, kiedy prowadzono zręby sosen w regionach występowania łosi, to zwykle pozostawiano w tych miejscach sosnowe gałęzie stanowiące zimowy pokarm łosi. To zatrzymywało łosie w lesie. Tyle tylko, że obecnie Lasy Państwowe dążą do maksymalizacji zysków i nawet gałęzie są wykorzystywane i zabierane ze zrębów w celu sprzedaży. Czy naprawdę tak bogatej instytucji posiadającej zapasy gotówki rzędu miliardów złotych nie stać na tak drobny gest? Przecież ochrona przyrody jest zapisana jako jeden z najważniejszych celów tej organizacji, nawiasem mówiąc, organizacji należącej do nas wszystkich. Tymczasem, kiedy się słucha przedstawicieli Lasów Państwowych, choćby w niedawnym programie TV Białystok, można odnieść wrażenie, że to najbardziej zapiekli wrogowie łosia, przedstawiający te zwierzęta jako zagrożenie dla gospodarczej stabilności kraju. Tymczasem Szwecja, której powierzchnia jest tylko o 1/4 większa od Polski ma populację łosi 30 krotnie większą od nas.
Za szkody w uprawach rolnych, jeśli faktycznie są spowodowane przez łosie i można to wykazać, powinno się płacić odszkodowania. W skali kraju będą to wydatki relatywnie nieduże, prawdopodobnie tej samej skali, co utrzymanie kilku etatów wysokich urzędników w ministerstwie.
Przejdźmy może do tematu łowiectwa. Myśliwi dokarmiają zwierzynę, myślistwo zapobiega rozprzestrzenianiu się odzwierzęcych chorób, odgrywa ważną rolę w restytucji zagrożonych gatunków i w zwalczaniu kłusownictwa. Tak przynajmniej twierdzą sami myśliwi.
No tak − łowiectwo jest ekologiczne. W tym sensie, że ekologia to nauka o strukturze i funkcjonowaniu przyrody oraz wzajemnych zależnościach między jej elementami, a łowiectwo mocno zaburza i strukturę, i jej funkcjonowanie, i te zależności. Zaburza je w sposób kompletnie niepotrzebny, a w niektórych wręcz przypadkach − bardzo szkodliwy.
Najczęstszy argument, który słyszę ze strony myśliwych jest taki, że w środowisku tak zaburzonym przez współczesną cywilizację, nie można już przyrody zostawić samej sobie i trzeba interweniować. Tak się tylko składa, że myśliwi chcą interweniować w przypadku zaledwie 30 gatunków, które znajdują się na liście zwierząt łownych. A zwierząt kręgowych mamy w Polsce ok. 600. Zadziwiające jest to, że myśliwi odczuwają przemożną chęć opieki nad gatunkami, które dobrze wyglądają zawieszone na ścianie albo wypchane. Jakoś nie kwapią się do kontrolowania np. populacji szczurów, choć ten gatunek jest drugim najliczniejszym na świecie (po człowieku) i w niektórych przypadkach mamy faktycznie kłopot z jego nadmiarem. A ile chorób przenoszą… Opieka myśliwego kieruje się jednak w stronę dorodnego jelenia z imponującym porożem, albo łosia łopatacza. I eliminuje z natury osobniki o najlepszej puli genowej, najbardziej okazałe, najzdrowsze. Ignoruje przy tym kompletnie skutki jakie ta śmierć będzie miała dla rodziny tego zwierzęcia, dla stada, dla ekosystemu.
Dokarmianie służy tylko i wyłącznie podtrzymaniu myśliwskiego PR – wizerunku dzielnego myśliwego, który brnie w mrozie i śniegu, żeby ratować zwierzęta od śmierci głodowej. A wiele gatunków i tak ma już zbyt dużo jedzenia, biorąc pod uwagę choćby przemiany w naszym rolnictwie.
Wielkoobszarowe uprawy kukurydzy i ich dostępność np. dla dzików spowodowały, że dziki mnożą się i rodzą młode już prawie cały rok na okrągło. Dokarmianie nie jest potrzebne. Jest szkodliwe z punktu widzenia przyrody, stąd w niektórych krajach np. w Niemczech zostało zakazane.
Jaki jest sens współczesnego myślistwa? Dlaczego w świecie, w którym odrzucono tak dużo dawnych praktyk, tradycja polowań na dzikie zwierzęta jest podtrzymywana?
Jestem przekonany, że niedługo o myślistwie będzie się myślało i mówiło tak, jak kiedyś o niewolnictwie. Było z nami przez tysiące lat. Uważaliśmy je za stan normalny. Przez kilka wieków, 3/4 Polaków żyło w brutalnym niewolnictwie, czyli w pańszczyźnie, ostatnio obchodziliśmy zaledwie 150. rocznicę jej zniesienia. To była też dawna praktyka, tradycja, silnie osadzona ekonomicznie i społecznie…
Nie potrafię znaleźć uzasadnienia dla myślistwa w naszej rzeczywistości i w naszych czasach. Jeśli ktoś używa argumentu, że ważniejszą częścią łowiectwa jest dbanie o przyrodę, a zabijanie to tylko mniej istotny dodatek, to niech rzuci ten mniej istotny dodatek w diabły i zajmie się przyrodą. Jest tyle do zrobienia!
Najlepsza alternatywa jaką znam, to fotografia przyrodnicza. Dobry sprzęt kosztuje równie dużo, przydaje się samochód z napędem na 4 koła, jest się czym pochwalić przed kolegami, zwłaszcza, jeśli odkryje się w sobie talent. I jest jedna wielka przewaga fotografii nad myślistwem: przedmiot naszego zainteresowania może przetrwać wiele ujęć, a zabija się raz i na zawsze.
Dziękuję za rozmowę
Arkadiusz Glaas – z wykształcenia prawnik, zawodowo zajmuje się ubezpieczeniami morskimi. Miłośnik dzikiej przyrody, koordynator koalicji organizacji pozarządowych Niech Żyją!
Na ekologia.pl znajdziesz wiele ciekawych artykułów i porad, które pomogą Ci żyć w zgodzie z naturą. Zostań z nami jeszcze chwilę!
Brawo Panie Arkadiuszu Glaas i tyle komentarza bo wszystko Pan powiedział , choć przyznaję bardzo grzecznie.
Rysowniku , a mi się “pcha na usta tylko jeden komentarz”. Ty nie możesz być człowiekiem jeśli tak piszesz. Kim Ty możesz być, hm, na pewno nie zwierzęciem łownym. Jestem zadowolony, że Ciebie nie znam i obym nigdy nie poznał.
Panie Adamus, “ma” pan rację. Najlepiej wystrzelać głuszce, kuropatwy i bażanty i będziemy mieli z głowy jakiekolwiek problemy z populacjami i ich siedliskami. Wtedy człowiek będzie mógł na nie wejść i spokojnie je zagospodarować dla swojej wygody.
Pamiętajcie, że wszyscy należymy do zwierząt. Jeśli zabraknie tych których tak dziś nie szanujemy, nie chronimy, a zabijanie argumentujemy ochroną, to następnymi w kolejce będziemy my.
PS. W moim rejonie, nie biebrzańskim bynajmniej w latach 2010-2017 na jednym obszarze o pow ok 500 ha miałem rocznie po kilkanaście, jeśli nie więcej spotkań z łosiami. Znajomych mogłem w ciemno prowadzić na ich spotkanie i wcale nie musiał to być świt. Był rok kiedy w tym miejscu w jeden dzień spotkałem 7!!!!! sztuk. W ciągu ostatniego okresu 2018-2020 na tym samym obszarze widziałem łosia 2!!!!razy, a jestem tu min. 30 razy w roku. Nie jestem myśliwym ani fachowcem od przyrody lecz jej miłośnikiem. Widzę co się dzieje, jak z każdym rokiem jest coraz gorzej i to za sprawą człowieka. Hm, a może to łosie zastrajkowały i od trzech lat śpią i się nie pokazują. Mógł bym załączyć zdjęcie co Panowie myśliwi zrobili z 10metrowej szerokości pasem w trzcinowisku który wycięty był do lepszego pola widzenia. Nie wiem po co tam wjechali ciężkim traktorem bo nie ścieli jednego źdźbła trawy a cały pas zryty kołami w głębokie kolejny. Było tam mnóstwo żaby moczarowej i złożonych jaj. Wszystko szlag trafił. To tyle. Opamiętajcie się póki nie będzie za późno. I jeszcze jedno Panowie myśliwi. Jeśli macie taki problem z płacenie odszkodowań to zaprzestaniecie polowań i się rozwiążcie jako organizacja,wtedy nie wy będziecie musieli płacić odszkodowania i macie kłopot z głowy.
Wypadki to wina alkoholu i nieodpowiedzialności, a nie łosi. Trzeba chronić przyrodę, ale czy trzeba strzelac do zwierząt?:)
Jak czytam “mądre” wypociny pana Arkadiusza to pcha mi się na usta tylko jeden komentarz: Panie Arkadiuszu nie chce mi się z Panem dyskutować.
Coś namieszałem chyba bo nie ukazał się mój jeden komentarz.
W tekście Pan Glaas pisze, że myśliwi będą winni zagładzie głuszców w Polsce ponieważ polowali na nie 20 lat temu.
Warto dodać, że polowano tylko na koguty a głuszce jak wszystkie kuraki są poligamiczne i jeden kogut może zapłodnić wiele kur. Kury były pod ochroną.
Otóż minęło 20 lat jak głuszec stał się chronionym i przez ten czas jego sytuacja stała się tragiczna. Było źle ale jest znacznie gorzej. Zniknęło przez ten czas “ochrony” wiele tokowisk a na pozostałych jest mniej osobników.
Teraz ten sposób ochrony chce Pan Glaas zafundować kuropatwom i zającom.
W moim odczuciu gdy zwierzak staje się chroniony staje się niczyim. Nikt nie ma z niego pożytku i nikt nic dla niego za darmo nie robi, Wyjątkiem są wilki niedźwiedzie gdzie publiczne pieniądze spływają na badania i inne nie wiem czy wilkom jest od tego lepiej.
Dlaczego giną głuszce kuropatwy zające to ważny problem ale jego rozwiązanie nie jest takie jak pokazuje Pan Glaas. Stawianie sprawy w taki sposób jak stawia Pan Glaas uważam za bardzo szkodliwe bo oddala mniej zorientowanych czytelników od prawdy.
Może jeszcze o głuszcach. Powstały ośrodki np w Nadleśnictwie Wisła gdzie hodowane w specjalnych wolierach głuszce są wypuszczane na wolność aby je przywrócić naturze. Miejscowi myśliwi są mobilizowani do intensywnego odstrzału drapieżników – ssaków aby się udało. Ptaki drapieżne są pod ochroną oczywiście.
Jeszcze jedna manipulacja.
Pan Glaas podaje ile łosi jest w Polsce i w Szwecji sugerując, że u nas dużo ich jeszcze się zmieści.
Warto dodać, ze w Szwecji jest też więcej niż u nas wołów piżmowych, rosomaków, pardw, lemingów…. U nas nie ma :-)
Ale z kolei jak porównamy ilość jeleni szlachetnych i dzików to okaże się, że Szwecja bardzo skromnie się tu przedstawia.
Bijemy też Szwedów ilością ludności. Jest nas kilka razy więcej.
Mamy tez więcej powierzchni rolnych.
Ale zdecydowanie odstajemy w ilości upolowanych łosi. Tu zacytuję “Dziś populacja łosi wynosi w Szwecji 300-350 tys. i odstrzał 100 tys. jest formą regulacji gatunku. Bywały lata, np. 2006, że do odstrzału przeznaczano 80 tys. zwierząt. W 1982 roku upolowano ich z kolei aż 174.741.”
Nie da się poważnie rozmawiać jak będzie się tylko wybierać jakieś starannie wyselekcjonowane okruszki z całego Świata i na nich będzie się budować ideologię. Ludziom, którzy nie są zorientowani podaje się na tacy takie niepełne informacje i wskazuje wroga.
Osobiście chciałbym aby łosie zajęły większy obszar Polski. Wygląda na to że ich ilość jest podobna jak przed moratorium. Ale teraz Polska zmieniła się. Jechałem znad morza do Wrocławia drogą z obu stron zagrodzona siatką. Łoś się nie prześlizgnie. Szerokich przejść nad drogą nie pamiętam. Czytałem, że z Kampinosu łosie nie mogą wyjść bo są odgrodzone drogami o dużym ruchu drogowym a będące wcześniej wolne przestrzenie zostały zabudowane w między czasie. Stąd powstało nowe zjawisko Łosie z przegęszczonej zapewne populacji próbują przebić się przez … Warszawę.
To jest ważny problem.
Takie poodcinane populacje z małą ilością osobników założycielskich mogą dać początek unikatowym genetycznie populacją a może podgatunkom. :-)))
Pseudo ekolodzy, jesteście oderwani od rzeczywistości , siedzicie w miastach a przyrodą zachwycacie się od święta , przez to czujecie się szlachetni i lepsi.
Każdemu z was radzę zakup ziemi , założenie uprawy rolnej lub leśnej , gwarantuję że po roku zmienią się wasze poglądy na funkcjonowanie zwierzyny w naszej rzeczywistości oraz spojrzenie na rolnictwo , leśnictwo i łowiectwo.
Jeśli nie będziecie miał co włożyć do garnka to może zmądrzejecie …….
Panie Glaas a Pan jak pomaga zwierzynie dziko żyjącej i ile Pan “wyeliminował” szczurów ??
A Pan jak pomaga dzikiej zwierzynie? Dokarmia Pan zwierzęta, żeby później móc te zwierzęta zabijać? Rzeczywiście zwierzęta na pewno są bardzo wdzięczne za taką pomoc :)
Pozdrawiam
Jako myśliwy również nie jestem za wznowieniem polowań na łosie. Dość już z własnej kieszeni płacimy za szkody wyrządzane przez zwierzynę płową i czarną .Pan Glass tak zachęca do ochrony wszystkich gatunków zwierząt na naszej planecie . Niech weźmie na swoje barki koszty odszkodowań za zwierzęta dziko żyjące a szybko zmieni swoje nastawienie do rzeczywistości. Takie organizacje mamią ludzi sloganami chrońmy to chrońmy tamto tylko za czyje pieniądze się pytam. Myślę że statystyczny Kowalski po konkretnej informacji ile rocznie pieniędzy wydawanych jest z jego portfela na odszkodowania za zwierzęta prawnie chronione kazał by panu Glassowi i organizacją tego typu chronić zwierzęta ale na Marsie. We wszystkim konieczny jest umiar a przegęszczenia populacji gdzie ilość terenów dzikich gwałtownie się kurczy nie jest dobrym rozwiązaniem. Ekolodzy z prawdziwego zdarzenia myśliwi powinni się zjednoczyć i walczyć we wspólnym celu jakim jest ochrona naturalnych siedlisk przed ekspansją człowieka. Ale to właśnie trzeba być KIMŚ kto to chce kosztem własnych środków ratować i chronić coś dla przyszłych pokoleń a nie kimś kto chce podwajać czy potrajać zyski na czymś co jest EKO
Pan Glaas jest w głębokim błędzie! Jedyną grupą której naprawdę zależy na odstrzale łosi są leśnicy. Oni najbardziej cierpią bo szkody powodowane przez łosie w lasach są ogromne i uciążliwe dla leśników. Myśliwi jeśli nie wykonają planu odstrzału to zapłacą kary dla ALP. Także niech Pan Glass nie przypisuje wszystkiego myśliwym. Takie stawianie sprawy świadczy o jego małostkowości i korzystaniu z ogólnie nieprzychylnej atmosfery panującej wokół myśliwych. Niech Pan Glass popyta rolników co myślą o ograniczeniach wszelkich w polowaniach zwłaszcza tu gdzie mieszkam na Podlasiu gdzie w ubiegłym roku koła wykonały 30% odstrzału dzików bo zagrożenie ASF. Szkody w uprawach rolnych są przerażające.
Piękne i szlachetne są myśli i słowa Pana Arkadiusza (“NIECH ŻYJĄ”) ale w tym wypadku może by tak odnieść je także do ludzi, którzy w wypadkach samochodowych spowodowanych przez łosie stracili życie lub zdrowie nie mówiąc już o drogich samochodach. Bardzo wygodnym jest robić z siebie szlachetnego pięknoduch i zachwycać tym swoje otoczenie oraz ludzi, którzy tak naprawdę nie maja pojęcia o co chodzi we współczesnej ekologii. A jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze i to bardzo duże. Można opluwać myśliwych i odsądzać ich od czci, bo tak ekolodzy walczą z konkurencją do szmalu. Ale myśliwi nie są dla ekologów konkurencją. Oni w odróżnieniu od ekologów za własne pieniądze dbają o przyrodę. Pan Arkadiusz pisze, że dokarmianie zwierzyny przez myśliwych jest mydleniem oczu, może nie dosłowne stwierdzenia. Jego zdaniem na polach jest tyle pokarmu, że dokarmianie zwierzyny jest niepotrzebne. Szanowny Panie w zimie, bo wtedy prowadzi się dokarmianie, na polach nie ma nic. Myśliwi za własne pieniądze dokarmiają zwierzynę. A wy za uzyskane subsydia, i to niemałe dokarmiacie przede wszystkim siebie. Pogratulować troski o zwierzynę. A kto Pana zadaniem walczy z kłusownictwem. czy jest pan w ogóle świadom jaki w biednym kraju jest to problem. Na pewno nie ekolodzy. Pisze Pan, że zwierzyna sama się wykarmi bo na polach jest pełno jedzenia. A co z odszkodowaniami za szkody czynione w uprawach rolnych przez zwierzynę dziko żyjącą. Pan w ogóle orientuje się w tej sprawie. Sadzę, że nie. Otóż za szkody te płacą myśliwi z własnych kieszeni. Pomimo, że zwierzyna żyjąca w stanie wolnym jest własnością skarbu państwa i to państwowa zwierzyna robi szkody w uprawach. Pan Panie Arkadiuszu – prawniku nic nie ma w tym temacie do powiedzenia. Uważa Pan, że z prawnego punktu widzenia jest to normalne. Ogromne odszkodowania, które doprowadziły już niejedno Koło Łowieckie do bankructwa. Jeszcze nie słyszałem aby zbankrutowała jakaś organizacja ekologiczna. Jak tak słucham i czytam Was ekologów, to powoli dochodzę do wniosku, że żyć maja prawo na tym świecie jedynie zwierzęta. Życzę dalszych sukcesów w walce o szmal i dostatnie życie, tylko nie róbcie biednym ludziom wody z mózgów.
Wykupmy więcej obszarów gdzie będą a rezerwaty i może wtedy będzie miejsca dla przyrody i myśliwych
Nie jestem znawcą tematu ale obawiam się że gdy zakaże się w Polsce Polowań przyrodę czekać będą ciężkie dni.
Mnie nie przekonuje argument, że to łosie są sprawcami wypadków. Idąc tym tokiem rozumowania powycinajmy wszystkie drzewa i zakażmy sprzedaży alkoholu w sklepach!
Podejrzana sprawa z tymi łosiami…