Gdy zielony populizm staje się kartą przetargową w polityce…
Czy widzieliście kiedyś polityka sadzącego drzewo w garniturze za kilka tysięcy złotych, w idealnie wypastowanych butach i uśmiechu, który mówi „kocham przyrodę” bardziej niż jakakolwiek kampania reklamowa WWF? To obrazek niemal klasyczny – polityk z łopatą, sadzonką i obietnicą lepszego jutra dla planety. Problem zaczyna się wtedy, gdy ten sam polityk pięć minut później wsiada do swojego SUV-a, by wrócić do klimatyzowanego biura i podpisać kolejną umowę na budowę nowej autostrady przez dziewicze lasy.
Witajcie w świecie zielonego populizmu – gdzie troska o środowisko to nie misja, lecz narzędzie marketingowe, które pachnie lasem, ale ma duszę betonu.
Ekologiczne obietnice bez pokrycia
Politycy uwielbiają ekologię. W końcu brzmi to świetnie w przemówieniach. „Musimy chronić naszą planetę dla przyszłych pokoleń!” – wykrzykuje jeden, podczas gdy jego plan obejmuje rozłożenie redukcji emisji na najbliższe pięć dekad, bo przecież kto się przejmuje rokiem 2070? Drugi zapowiada budowę farm wiatrowych, ale jakoś zapomina dodać, że inwestycja zacznie się dopiero po jego kadencji.
To trochę jak z postanowieniami noworocznymi: brzmią ambitnie, ale nikt nie oczekuje, że faktycznie zostaną zrealizowane. Przynajmniej do czasu, aż ktoś zada niewygodne pytanie: „No dobrze, ale co właściwie zrobiliście?”.
„Zielone” kampanie wyborcze
W okresie wyborczym zielony populizm rozkwita jak trawniki po wiosennym deszczu. Każda partia, niezależnie od ideologii, nagle staje się ekspertem w temacie klimatu. Kandydaci licytują się, kto bardziej kocha naturę, jakby ich polityczne CV było wypełnione godzinami wolontariatu w rezerwatach przyrody.
Zdarza się jednak, że w tych deklaracjach brakuje konkretów. „Więcej zieleni w miastach!” – deklarują, ale gdy ktoś wspomni o ograniczeniu liczby miejsc parkingowych, nagle znikają jak smog podczas silnego wiatru. „Czysta energia dla wszystkich!” – brzmi świetnie, póki nie trzeba zamknąć elektrowni węglowych, bo to przecież zabiera miejsca pracy.
Ekologia na pokaz
A co z wielkimi gestami? Politycy uwielbiają symboliczne działania. Sadzenie drzew, pikniki z użyciem drewnianych sztućców, zakładanie t-shirtów z napisem „Save the Earth”. To jak instagram dla planety – pięknie wygląda, ale nie zmienia rzeczywistości.
Ostatnio pewien lokalny polityk ogłosił, że jego miasto staje się „oazą zieleni”. Jego wielki plan? Zainstalować kilka ładowarek do samochodów elektrycznych i postawić donice z kwiatami na głównym placu. Przy czym z rozbrajającą szczerością przyznał, że o zamykaniu spalarni śmieci na razie nie myśli, bo to zbyt skomplikowane. No cóż, przynajmniej kwiatki pachną.
Zielony populizm w praktyce
Nie zrozumcie mnie źle – nie ma nic złego w tym, że politycy mówią o ekologii. Problem w tym, że wielu z nich traktuje to jak hasło marketingowe, a nie realne zobowiązanie. Zielony populizm nie polega na trosce o środowisko, lecz na tym, by wyglądać, jakby się o nie troszczyło.
W rzeczywistości takie podejście często przynosi więcej szkody niż pożytku. Dlaczego? Bo ludzie przestają wierzyć w ekologię. Gdy z każdą kolejną niespełnioną obietnicą spada zaufanie do polityków, spada również wiara w sens działań proekologicznych.
A może by tak… przestać gadać i zacząć działać?
Może zamiast stawiać na piękne, ale puste deklaracje, politycy powinni skupić się na konkretnych działaniach? Wystarczy zacząć od małych kroków: zamknięcia najbardziej szkodliwych elektrowni, inwestycji w odnawialne źródła energii, ograniczenia emisji w transporcie publicznym. I przede wszystkim, nie bać się podejmować decyzji, które niekoniecznie będą popularne, ale za to skuteczne.
Nie chodzi o to, by każdy polityk musiał od razu porzucać garnitur i przenosić się do chaty w lesie. Chodzi o autentyczność. Bo w świecie pełnym pustych obietnic każdy szczery gest, choćby najmniejszy, ma większe znaczenie niż tysiąc zdjęć z łopatą w ręku.
Zielony populizm to tylko faza?
Pozostaje pytanie, czy zielony populizm to trend, który przeminie, czy też pozostanie stałym elementem politycznej gry. Może kiedyś doczekamy się czasów, gdy troska o klimat stanie się czymś więcej niż tylko kampanijnym chwytem. Do tego czasu pozostaje nam bacznie obserwować i – jeśli trzeba – przypominać politykom, że ekologia to nie tylko ładnie brzmiący slogan, ale przede wszystkim obowiązek wobec nas wszystkich.
A póki co? Sadźmy drzewa. W końcu kiedyś się przydadzą, żeby zasłonić widok na kolejną elektrownię węglową, którą ktoś zapomniał zamknąć.
„Polacy lubią ekologię” to już jest frazes…….