Chemia w jogurcie – co naprawdę kryje się w ulubionym deserze?
Jogurt – symbol zdrowego stylu życia. Bogaty w białko, wapń, witaminy, a do tego zawierający dobroczynne bakterie. Ale czy na pewno jest taki nieskazitelny? Najnowszy test przeprowadzony przez Fundację Pro-Test jogurtów truskawkowych pokazuje, że rzeczywistość potrafi zaskoczyć. Prawie połowa z nich zawierała ślady chloranu – związku chemicznego, który nie powinien występować w żywności. A to dopiero początek…
Chloran to związek chemiczny, który może pochodzić ze środków do dezynfekcji używanych na liniach produkcyjnych lub z chlorowanej wody, w której myto owoce. Choć jego obecność w żywności została odkryta przypadkiem w 2014 roku, już rok później Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności ostrzegł, że chloran może mieć wpływ na funkcjonowanie tarczycy, zwłaszcza u osób z niedoborem jodu i dzieci.
W czterech jogurtach z testu wykryto przekroczenie poziomu 0,01 mg/kg – normy obowiązującej dla żywności dla niemowląt. Najwięcej chloranu zawierał jogurt Fruvita z Biedronki – aż 0,04 mg/kg. To cztery razy więcej niż dopuszczalne maksimum dla najmłodszych! Choć formalnie nie są to produkty dla dzieci, to w praktyce właśnie najmłodsi najczęściej sięgają po te słodkie przysmaki.
Oprócz chloranu, uwagę zwraca ogromna ilość cukru w testowanych jogurtach. Niektóre zawierają go więcej niż batoniki! Jogurt Mlekpol ma aż 14 g cukru na 100 g produktu. To ponad 11 łyżeczek cukru w jednym, 400-gramowym opakowaniu. Nawet te „najmniej słodkie” produkty w teście – jak Joguś z Krasnegostawu – mają 11 g cukru na 100 g, czyli wciąż zdecydowanie za dużo.
Producenci często próbują ukryć cukier pod innymi nazwami, np. „sok z koncentratu” czy „przecier owocowy”, które równie skutecznie podbijają słodkość produktu. Konsumentom trudno się w tym wszystkim połapać, a dzieci od najmłodszych lat przyzwyczajane są do zbyt słodkiego smaku jogurtów.
Choć na opakowaniu dumnie widnieją apetyczne truskawki, w rzeczywistości w jogurtach truskawkowych jest ich bardzo mało. Aby wzmocnić smak i zapach, producenci dodają aromaty – również te „naturalne”, które wcale nie muszą pochodzić z truskawek. Mogą być wytwarzane w laboratoriach z pomocą bakterii lub pleśni. A kolor? To często zasługa buraka lub marchewki, które nadają jogurtom charakterystyczną, różową barwę. W jednym przypadku (Joguś) użyto nawet koszenili – czerwonego barwnika pozyskiwanego z owadów.
Na szczęście nie wszystko w jogurtach to marketing i chemia. Te prawdziwe zawierają żywe kultury bakterii, które wspomagają florę jelitową, ułatwiają trawienie i mają właściwości konserwujące. Jednak nie wszystkie produkty mogą się tym pochwalić. W dwóch jogurtach z testu – Jogobelli i Pilosie – nie znajdziemy w składzie mleka ani bakterii. Jest tylko gotowy jogurt jako składnik, co zmniejsza przejrzystość składu i utrudnia ocenę jego jakości.
Czy prosty skład to luksus? Skrobia, zagęstniki, śmietanka – to dodatki, które poprawiają konsystencję i smak, ale też oddalają jogurt od jego pierwotnej, naturalnej formy. Im mniej składników, tym lepiej. Idealny jogurt powinien zawierać mleko, owoce i kultury bakterii. Nic więcej.
Jeśli producenci nie chcą ograniczyć ilości cukru, rozwiązania musimy szukać sami. Najlepiej wybierać jogurty naturalne i samodzielnie dodawać do nich świeże owoce. A jeśli już sięgamy po jogurt owocowy – traktujmy go jak deser, a nie zdrowy posiłek.
Na zachodzie już dawno wprowadzono ograniczenia cukru w jogurtach. W Polsce wciąż mamy do czynienia z jogurtami, które powinny stać na półce obok słodyczy, a nie produktów „fit”. Czas na zmianę – nie tylko w etykietach, ale i w naszych nawykach.



