Lokalny Rolnik zrodził się z potrzeby – wywiad z Sylwią Sławińską i Andrejem Modicem

Sylwia Sławińka: Pomysł zrodził się z potrzeby. A potrzeba powstała z tego, że urodziło się nam dziecko. Nasza córka jest alergikiem, cierpi na bardzo silną alergię na konserwanty, laktozę i gluten. Właściwie na samym początku nasze dziecko żyło na czterech produktach. Zaczęliśmy więc szukać – gdzie można kupić wyroby bez glutenu, bez chemii… Gdzie w ogóle można dostać zdrowe produkty.
Od czego zaczęli Państwo poszukiwania?
Sylwia: Oczywiście na samym początku, z przekonaniem i zaufaniem, że tam właśnie to wszystko znajdę, poszłam do popularnego sklepu z żywnością ekologiczną. Okazało się, że jest tam bardzo drogo, a na dodatek nie ma żadnej gwarancji, że produkty pozbawione są konserwantów. Okazało się, że niestety je mają, mimo że są to wyroby ekologiczne. Zawsze przypominam słynną historię o cukinii, która kosztowała 40 złotych za kilogram, a moje dziecko strasznie się po niej pochorowało. Prawdopodobnie podczas transportu, żeby warzywo zachowało świeżość, potraktowano je chemią. Dlatego zaczęłam szukać dalej. Odwiedzałam lokalne targi i bazarki, ale tam też nie miałam pewności skąd pochodzą produkty, jaką drogę przeszły i czym zostały potraktowane. Czy były pryskane, czy też nie. Zadawałam dużo pytań: „Czy jest Pan handlarzem? Czy prowadzi Pan gospodarstwo?”.
I jak reagowali sprzedawcy na taką dociekliwość?
Sylwia: Niektórzy nie byli w stanie odpowiedzieć na te pytania. Część sprzedawców przekonywała, że prowadzą gospodarstwa i wiedzą co sprzedają. A kiedy chciałam takie gospodarstwo odwiedzić, to nagle rozmowa się ucinała.
Jak dalej potoczyła się ta historia?
Sylwia: Jeździłam na różne targi – mniejsze, większe, sprawdzałam co oferują i wpraszałam się do gospodarstw. Jeździłam do nich, kupowałam różne produkty, które testowaliśmy w naszym domu. Na degustacje wpadali także znajomi, którzy zaczęli się pytać – „A skąd to? A gdzie to kupiliście? Przywieźcie nam, jak jeszcze raz tam pojedziecie”. Zaczęliśmy myśleć i opowiadać o tym dużo. Zrodził się pomysł na Lokalnego Rolnika i postanowiliśmy wprowadzić go w życie.
Andrej Modic: Oczywiście największą motywacją było zdrowie córki. Chcieliśmy, by nie spędzała tyle czasu w szpitalu, bo cokolwiek by nie zjadła – warzywa, owoce, mleko – to ze względu na alergie pokarmową, zaraz lądowała w szpitalu, a my razem z nią.
Sylwia: A druga kwestia jest taka, że my kochamy jeść, degustować i dzielić się tym jedzeniem z przyjaciółmi.
Czyli szukaliście jedzenia nie tylko smacznego, ale przede wszystkim – zdrowego
Andrej: Warzywa i owoce są często pryskane, więc szukaliśmy takich, które pryskane nie są. I pierwsze kroki skierowaliśmy do sklepu Organic, gdzie ceny są wysokie, a jakość niektórych produktów pozostawia wiele do życzenia. Poza tym te sklepy sprowadzają żywność z daleka, a nie zaopatrują się lokalnie. Kolejno były bazary, biobazary, ale nadal nie widzieliśmy jakie jest pochodzenie sprzedawanej tam żywności. W związku z tym zrodził się pomysł, by poszukać swoich własnych rolników.
Zresztą inspiracji nie musiałem szukać daleko. Mój tata nie jest zwolennikiem galerii handlowych i marketów. Przez całe swoje życie był zaledwie dwa razy w takim sklepie. Wychodzi z założenia, że nie będzie jadł chemii. Wszystko bierze od lokalnych producentów. Od 30 lat ma swojego dostawcę wołowiny, swojego dostawcę cielęciny, dostawcę miodu, dostawcę nabiału oraz warzyw i owoców. W sumie ma około 10-12 takich dostawców, do których chodzi raz w tygodniu i od których bezpośrednio kupuje produkty.
Jak wam się udało przekuć swoje doświadczenie na atut biznesowy? Jak przyciągnęliście do tego projektu inne osoby?
Andrej: Nie musieliśmy – ludzie sami przyszli. Jesteśmy bardzo otwarta rodziną, towarzyską, często zapraszamy gości na kolacje. Ludzie przychodzą, jedzą, smakują jedzenie i pytają – co to takie dobre, skąd to masz? Możesz mi przywieźć? Tak się zrodziły pierwsze grupy zakupowe. Zaczynaliśmy od grupowych zakupów z kilkoma znajomymi. Później przyszła moda na kooperatywy spożywcze. Stworzyliśmy sobie taką małą kooperatywę spożywczą ze znajomymi. Ale grono chętnych zaczęło się powiększać, ludzi było coraz więcej, więc zaczęliśmy zastanawiać się – co dalej? Może byśmy zrobili coś dla większej ilości osób?
Zauważyliśmy zapotrzebowanie. Coraz więcej mówiło się o lokalnych producentach, ekologii, tylko że wyroby tego typu pozostawały trudnodostępne. W związku z tym powołaliśmy na facebooku grupę, do której przyłączało się coraz więcej ludzi, w tym także rodzinne kawiarnie. Zaczęły powstawać grupy zakupowe – trzecia, czwarta i piąta, i nie dało się już tego ręcznie robić. No to powstał pomysł, że zrobimy portal.
Andrej: Portal jest dużą inwestycją. Otrzymaliśmy dofinansowanie z Unii Europejskiej z programu Innowacyjna Gospodarka, tego programu już nie ma. Później przyszedł czas na spotkania z dostawcami. Rozmowy, siedzenie, spędzanie czasu z nimi, oglądanie prezentacji, odwiedzanie ich gospodarstw. Zresztą robimy to do tej pory. Nie wprowadzamy żadnego dostawcy, którego sami dokładnie nie sprawdzimy i nie przetestujemy.
A jak wyglądają takie testy?
Sylwia: Poprzez platformę łączymy osoby, które chcą odżywiać się zdrowo, z wytwórcami. Wytwórca może się do nas zgłosić przez formularz na platformie. Następnie skrzętnie analizujemy zgłoszenie i kontaktujemy się z takimi wytwórcami. Chętnych jest naprawdę wielu, około kilkudziesięciu dziennie, ale do współpracy nie zapraszamy wszystkich, w tej chwili jest ich 27. Ta niezbyt duża liczba bierze się stąd, iż jako start up, jesteśmy firmą na dorobku, o niewielkim składzie osobowym, za to z ogromem obowiązków do wykonania. Tymczasem z każdym z wytwórców trzeba na bieżąco współpracować.
Spotkacie u nas tylko sprawdzonych wytwórców, tylko tych, u których byliśmy osobiście, poznaliśmy ich rodziny, widzieliśmy, że np. kury biegają wolno po podwórku, a krowy pasą się na pastwiskach.
Takie wizyty zabierają sporo czasu. Skąd takie zaangażowanie?
Sylwia: Bo my też kupujemy produkty od tych wytwórców, sami je spożywamy i dajemy naszej córce i przyjaciołom. Stąd każdy dostawca musi być dokładnie sprawdzony.
A na jakich dostawców stawiacie? Producentów żywności ekologicznej, organicznej, z certyfikatami?
Andrej: Szukamy dostawców żywności naturalnej, niekoniecznie certyfikowanej. Poza tym unikamy pośredników. Bo jak to wygląda? Kupujemy jakiś produkt, który kosztuje 10 złotych. Rolnik musi ten produkt wyprodukować lub wyhodować. Oddaje go do skupu, który przekazuje ten produkt do hurtowni, który przekazuje do detalu, który następnie trafia do nas. Ile trafia do rolnika z tych 10 złotych? 2,5 w najlepszym przypadku 3 złote. U nas do rolnika trafia 8 złotych. Oczywiście rolnik obniża cenę, żeby więcej osób kupiło jego produkt. Poza tym odchodzą koszty prowadzenia stoiska, rolnik realizuje konkretne zamówienie, gdzie wie, ile musi wyprodukować, więc towar się nie psuje i nie marnuje. To co zbierze i wyhoduje, to sprzeda. W ten sposób powstaje alternatywny łańcuch dystrybucji lokalnej żywności – rolnik, technologia i klient końcowy. Oczywiście, to też kosztuje, ale zdecydowanie mniej niż tradycyjny łańcuch dystrybucji.
Staramy się też dbać o różnorodność – dostępne są certyfikowane produkty dla bardziej wymagających. Mamy również artykuły, które certyfikowane nie są, ale pochodzą z pewnego źródła. Czyli wiemy, że przy ich produkcji nie były stosowane nawozy sztuczne i chemiczne opryski.
Gdzie my, potencjalni konsumenci możemy znaleźć takie informacje?
Na jakiej zasadzie działa Lokalny Rolnik?
Andrej: Nie jest to szczególnie skomplikowane. Ja bym porównał to do targu. Każda grupa zakupowa tworzy takie targowisko. Bo każda grupa zakupowa korzysta z 23-25 wytwórców, którzy dostarczają im kilkaset produktów – owoce, warzywa, mięso, świeży nabiał, nawet mleko niepasteryzowane. Asortyment jest taki, że nie trzeba już robić zakupów w lokalnym sklepie. Taka grupa ma odbiory raz w tygodniu – zawsze w tym samym dniu, w tym samym miejscu i o tej samej porze. Tylko tyle. A za tym stoi już bardziej skomplikowana część, czyli technologia, która dba o to, by spływały zamówienia, by te zamówienia zarejestrować, rozliczyć, podliczyć, wysłać do rolnika. I logistyka, która dba o to, by dostarczyć na czas i by produkty były świeże. Ale głównym elementem przedsięwzięcia, istotnymi trybami, są grupka osób, lokalna społeczność i lokalny rolnik.
Dlaczego warto kupować bezpośrednio do rolnika?
Andrej: Zalet jest kilka. Po pierwsze kupujemy ze sprawdzonego źródła. U nas jedzenie ma twarz, twarz człowieka, które je wyprodukował. Znamy tego człowieka. Nie tylko my, ale klienci też. Po drugie bezpośrednie zakupy pozwalają nam kupować taniej. Trzecia rzecz to wygoda. Odbieramy zapakowane produktu, blisko siebie. Skoro zakupy grupowe, to także niższa cena. I oszczędność czasu, bo nie musimy błądzić po hipermarkecie, tylko umawiamy się na konkretną godzinę i dostajemy konkretne produkty. No i dochodzą miękkie korzyści – wokół grup zakupowych budują się mikrospołeczności poznaje się swoich sąsiadów i ludzi z podobnymi zainteresowaniami. Poza tym kupujemy produkty polskie, od polskich wytwórców, więc wspieramy rodzimych rolników.
Sylwia: Lokalny Rolnik pozwala też rozwinąć skrzydła. Osoby, które mają potrzebę działania, zostają koordynatorkami, koordynatorami grupy zakupowej. Mogą wykazać się kreatywnością i inicjatywą. Na przykład młoda mama, zamiast siedzieć w domu i patrzeć w sufit, może wyjść do ludzi, poznać nowe osoby, zacząć się społecznie i zawodowo rozwijać. Na dowód, że nie są to tylko czcze zapewnienia, podam przykład osoby działającej jako koordynatorka grupy, której zaproponowaliśmy pracę w ścisłym zespole Lokalnego Rolnika. Teraz wydatnie wspiera nas swoją aktywnością.
Andrej: Zaczęliśmy od rodzinnych kawiarni, ale naszymi głównymi odbiorcami są rodziny z dziećmi. Kiedy pojawia się dziecko w rodzinie, wówczas baczniej zwracamy uwagę na to co jemy i co podajemy naszemu dziecku. Później pojawiły się przedszkola, szkoły, kluby fitness. Czyli miejsca, gdzie znajdują się ludzie, którym zależy na tym, by zdrowo się odżywiać.
Plany na przyszłość?
Sylwia: Na razie Lokalny Rolnik działa w Warszawie i w Łodzi. Ale chcemy rozszerzyć działalność na inne miasta, np. Wrocław. W dalszych planach znajduje się eksport idei Lokalnego Rolnika za granicę. Więcej nie powiem, bo nie chcę zapeszać.
Andrej: Jest to biznes typowo wielkomiejski, więc będzie się rozwijał wokół dużych skupisk ludzkich. Ludzie w mieście są często zabiegani, nie mają czasu, by szukać dobrego jedzenia i sprawdzonych źródeł tego jedzenia. Dlatego jest Lokalny Rolnik, który oferuje duży wybór artykułów od sprawdzonych dostawców. Składam zamówienie, odbieram je i tyle. Bardzo wygodne.

Dziękuję za rozmowę




Tak się zastanawia, jak taka młoda mama sprawdza czy rolnik nie stosuje chemii ( chyba, że dają to do spróbowania córce właścicielki ) . Widziałem taką grupę lokalnych ”rolników” we Wrocławiu nikogo bym tam nie polecił. Nawet był tam ktoś kto reklamował się ,że cytuje ”wykrawa mięso z półtusz wieprzowych i wołowych metodami naturalnymi i tradycyjnymi” Po prostu fajny pomysł na biznes i tyle, 100 % marketingu. Pozdrawiam
w jakim regionie dzialacie ?
Korzystam i jestem zadowolniona:) Ceny przystępne i można mieć pewność, że jakość produktów jest b. dobra.
Świetna inicjatywa, prawda jest taka, że polski konsument nie jest głupi, objechał trochę świata, jest wyedukowany i wie co dla niego jest dobre!