Wakacji czas. Czyli gdzie i jak wypoczywali Polacy sto lat temu
Pragnienie wypoczynku po trudach codziennego życia od niepamiętnych czasów było naturalną cechą człowieka. Słoneczna, ładna pogoda w szczególny sposób pobudzała tę potrzebę i zachęcała do chociażby chwilowej zmiany miejsca pobytu. Nie naszym zatem wynalazkiem są masowe wyjazdy spragnionych odprężenia na “łonie przyrody” mieszczuchów.
Udajmy się zatem w wakacyjną podróż sentymentalną tropem wycieczek i rozrywek naszych rodaków sprzed stu lat. W podróż tym przyjemniejszą, że nie wymagającą ani drogich biletów, ani też przebywania w zatłoczonych pociągach lub na równie zatłoczonych drogach.
Jedziemy na wczasy…
Na początku XX wieku średnio zamożny mieszkaniec większego miasta, który pragnął udać się na wakacje, zazwyczaj kierował swoje kroki na dworzec kolejowy.
W Warszawie funkcjonowały wtedy m.in. następujące dworce: Dworzec Wiedeński, z którego odchodziły pociągi do Krakowa, Wiednia, Poznania i Berlina; dworzec Kowelski, skąd jechano do Mławy, Kowla i Kijowa; dworzec Terespolski (Brzeski), gdzie rozpoczynały drogę pociągi do Brześcia, Kijowa i Moskwy. Ponadto działał dworzec Petersburski i Kaliski oraz stacje kolei wąskotorowych.
Pasażerowie mieli do dyspozycji wygodne wagony tzw. pulmanowskie (I, II i niekiedy III klasa), wyposażone w fotele z odchylanymi oparciami, a więc umożliwiające drzemkę. Pewną osobliwością kolei w zaborze rosyjskim był obowiązujący w rozkładach jazdy czas. Otóż powszechnie obowiązywał czas petersburski, który wyprzedzał czas środkowoeuropejski o 1 godzinę i 1 minutę, ale na linii Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej i jej odnodze do Aleksandrowa stosowano czas warszawski, który wyprzedzał czas środkowoeuropejski tylko o 24 minuty.
A dokąd podróżowano? A na przykład do położonych wśród lasów Druskienik (linię kolejową doprowadzono tam w 1934 r., a przedtem z odległej stacji gości dowożono omnibusami), gdzie na wczasowicza oczekiwały radioczynne źródła solankowe, a ponadto teatr, stała orkiestra, koncerty i zabawy taneczne oraz atrakcyjne wycieczki statkiem po Niemnie. W okresie poprzedzającym wybuch I wojny światowej odwiedzało tę miejscowość rocznie ok. 17 tys. osób. Można się było również udać do Nałęczowa ze źródłami żelazistymi i kąpielami borowinowymi, albo też do Ciechocinka (15 tys. odwiedzających rocznie) oferującego wody jodowo-bromowe-słone. Kto jednak chciał przeżyć prawdziwą przygodę wakacyjną i zobaczyć polskie góry, musiał udać się najpierw oczywiście… za granicę – do Krakowa.
Dawny turysta, który zjawił się na krakowskim dworcu kolejowym, miał do dyspozycji ponad 30 pociągów K.K.St.B. (Kaiserliche und Koenigliche Staats-Bahn, tj. Cesarsko-Królewska Kolej Państwowa), kursujących w różnych kierunkach.
Wyładowany bagażami fiakier za opłatą jednej korony przywoził zwykle na dworzec podekscytowaną rodzinkę w godzinach przedpołudniowych, kiedy to odchodziły pociągi w kierunku Iwonicza (ok. 6 tys. gości rocznie), Krynicy (ok. 14 tys. gości rocznie), Rabki (ok. 3 tys. gości rocznie), Rymanowa (ok. 3 tys. gości rocznie), Zakopanego (ok. 12 tys. gości i 24 tys. turystów rocznie) i Żegiestowa (ok. 1600 gości rocznie) – ulubionych miejsc wypoczynku krakowian oraz przyjezdnych z nierzadko odległych stron Polski (do Zakopanego kursował z Warszawy bezpośredni wagon I i II klasy). W wymienionych miejscowościach oczekiwały na gości pokoje w hotelach i pensjonatach, kwatery prywatne oraz – dla zamożniejszych – całe wille do wynajęcia.
Jeszcze przed zajęciem miejsca w przedziale, można było kupić od peronowych sprzedawców cukierki lub truskawki, które zwłaszcza dzieciom umilały monotonię wielogodzinnej podróży.
Obsługa kolejowa tymczasem – w ramach przygotowań do odjazdu – napełniała gazem międzyosiowe zbiorniki w wagonach oraz rozciągała wzdłuż składu pociągu tzw. linkę bezpieczeństwa. Tuż przed odjazdem dworcowe poczekalnie (każda klasa miała oddzielną) obchodził specjalny pracownik kolei, który dzwonem i donośnym głosem zawiadamiał o odjeździe pociągu do określonej miejscowości, wymieniając jednocześnie wszystkie pośrednie stacje na trasie jego przejazdu.
No i wreszcie, po sygnale gwizdkiem, powoli, sapiąc i wypuszczając kłęby dymu i pary, ruszała lokomotywa z doczepionym sznurem wagonów, pozostawiając za sobą trzy przykryte szklanym dachem perony i duży gmach krakowskiego dworca.
Gdy za oknami przesuwały się ostatnie zabudowania miasta, podróżni starym zwyczajem przystępowali do konsumpcji przygotowanych “na drogę” wiktuałów, a konduktorzy rozpoczynali grę w karty. Od czasu do czasu mijano domki dróżników lub małe senne stacyjki. Na tych stacyjkach, których nazwy ogłaszał potężnym głosem konduktor, można było zjeść sprzedawane tam na peronie strucle, wiśnie, czereśnie lub napić się świeżej wody ze studni, a nawet w czasie dłuższego postoju posilić się obiadem w dworcowej restauracji.
W taki to właśnie sposób, w miłym nastroju, pasażerowie docierali wreszcie do wymarzonych miejsc swojego wypoczynku, gdzie szybko mijały dni i tygodnie spędzane na spacerach, towarzyskich spotkaniach i rozmowach, romansach oraz na popijaniu leczniczych wód zdrojowych i oczywiście alkoholu. Zwykle też nie brakowało i rozrywek kulturalnych w postaci koncertów, występów teatralnych, prelekcji i odczytów. Stosownie do sezonu i miejsca, uprawiano również sporty (leniwi grali w brydża, a aktywni saneczkowali lub jeździli na deskach oraz odbywali wycieczki pod opieką przewodnika).
Bardziej zapobiegliwi turyści już zawczasu zaopatrywali się w przydatne publikacje, jak np. pięknie napisany “Ilustrowany przewodnik do Tatr i Pienin” Walerego Eljasza (Jan Kanty Walery Eljasz-Radzikowski), w którym autor obficie prezentował wszystkie ówczesne atrakcje miejscowości wypoczynkowych regionu (wyd. III, Kraków 1886).
Jak widzimy, nie tak bardzo różniły się te dawne wczasowe wyjazdy od obecnych wojaży wakacyjnych. Przebiegały one jednak w zupełnie innej, spokojnej i przyjemnej atmosferze wielkiej, ale dobrze zorganizowanej przygody. Dawne eskapady miały w sobie ów nieuchwytny romantyzm podróżowania, wolny od nieprzyjemnych awantur na dworcach i w wagonach, od zbędnego pośpiechu, zdenerwowania i kłopotów, które czynią niekiedy nasz tzw. wypoczynek okresem źle wykorzystanym lub zgoła straconym.
Lato w mieście
Nie wszyscy jednak mogli czy też chcieli wyjeżdżać z miasta w wolnym czasie. Dla nich więc także organizowano rozmaite formy spędzania wakacji w pobliżu domu.
Można było oczywiście spacerować w parkach, gdzie często przygrywały orkiestry wojskowe, a dla ochłody do dyspozycji była woda sodowa, sprzedawana w charakterystycznej “budce”. Można było też odwiedzić ogród botaniczny lub wybrać się na podmiejską wycieczkę. Miasto przygotowywało wszakże dla swoich mieszkańców i inne podniecające przyjemności.
Otóż z nastaniem lata, w Warszawie, Krakowie i w wielu innych miastach, otwierał się sezon kąpieli rzecznych. Kąpieliska dla panów i dla pań organizowano naturalnie oddzielnie i w stosownym oddaleniu od siebie, zgodnie z obowiązującymi wówczas normami przyzwoitości.Panie oddawały się wodnym rozkoszom odziane w długie po kostki kąpielowe koszule, w łykowych pantoflach na nogach i w ceratowych czepkach na głowach. Zazwyczaj prosto z kabin – przebieralni wchodziły do zanurzonych w rzece kojców, w których zażywały kąpieli. Owe kabiny instalowano często na przycumowanych do brzegu galerach, a kojce kąpielowe przymocowywano do ich burt. Było tak np. w Krakowie, gdzie już od roku 1875 kobiety miały swoje kąpielisko na Groblach, poniżej ujścia Rudawy, czyli poniżej wylotu dzisiejszej ulicy Retoryka. Kąpieliska dla panów zlokalizowano natomiast powyżej mostu Dębnickiego za rogatką zwierzyniecką oraz na Dębnikach naprzeciw Wawelu.
Opisane powyżej stroje kąpielowe obowiązywały aż do początków XX wieku, kiedy to – zrazu nieśmiało – pojawiły się pierwsze kostiumy trykotowe dla pań i panów. Długo jeszcze siały one zgorszenie wśród konserwatywnych kręgów społeczeństwa.
Komu nie odpowiadała kąpiel w Wiśle, ten mógł skorzystać z kąpieliska zamkniętego w Parku Krakowskim. Basen ten zasilany był w wodę przez strumyk, który wypływał z mokradeł położonych między Krakowem a zabudowaniami Nowej Wsi. Otoczony wysokim i szczelnym parkanem zbiornik, użytkowany w oddzielnych, ściśle wyznaczonych porach przez kobiety i mężczyzn spragnionych kąpieli na otwartym powietrzu, stanowił dla niektórych specyficzną atrakcję. Otóż w porze kąpieli wyznaczonej dla pań, wszystkie szpary i otwory po sękach we wspomnianym parkanie były wykorzystywane przez nieprzyzwoitych panów do niecnego procederu podglądania.
Pośród takich to m.in. rozrywek szybko mijały letnie miesiące, u których schyłku było zwykle co wspominać w kawiarniach, “ogródkach” i mieszczańskich salonach. Wakacyjne przygody i doznania stanowiły też nierzadko inspirację dla twórczości niejednego artysty, czego liczne przykłady spotykamy w literaturze pięknej, malarstwie i dziełach muzycznych. Mamy na ten temat wiele zachowanych relacji pamiętnikarskich sprzed stu lat.
Obecnie, spoglądając w mętne wody wielu polskich rzek, trudno niekiedy uwierzyć w dawne wspomnienia, chociaż widoczna jest tu wyraźna poprawa. Przybywa również nowoczesnych obiektów rekreacyjnych i basenów (aquaparków) w miastach, a niektóre dawne uzdrowiska i miejscowości turystyczne przeżywają drugą młodość. Korzystając z coraz atrakcyjniejszej oferty turystycznego “przemysłu”, nie pamiętamy już lub zgoła nie znamy budzącego tajemniczą nostalgię świstu parowozów i rytmicznego stukotu kół pędzącego w nieznane pociągu. W porannej mgiełce rozmyły się kontury sennych stacyjek, zniknęli gdzieś usłużni konduktorzy, bagażowi i peronowi przekupnie. Odjechali na zawsze w siną dal pasażerowie w charakterystycznych podróżnych strojach. A nam pozostała szaleńcza pogoń w poszukiwaniu odludnych, spokojnych i cichych miejsc, gdzie jeszcze czyste powietrze i krystaliczna woda przypomną choćby na chwilę czas miniony.





Siema Baśka widze że skorzystałaś z porad EKOKOBIETY XD na tym zdjęciu dziwniue wyszłaś pozdrawiam XD
tara Bunia