Dziwne zachowanie ssaków morskich. Dlaczego delfiny i wieloryby osiadają na płyciznach?
Nasilające się w ostatnim czasie przypadki masowego ginięcia wielorybów i delfinów coraz bardziej niepokoją przyrodników i ekologów. O prawdopodobnych przyczynach zbiorowego osiadania na mieliźnie całych stad morskich ssaków z Jakubem Banasiakiem, zoopsychologiem, badającym delfiny i wieloryby w środowisku naturalnym na M. Śródziemnym rozmawia redaktor Ekologia.pl Adriana Borkowska.
Czy wiadomo dlaczego wieloryby i inne walenie wpływają na mielizny?
Nie ma jednoznacznego i rzetelnie naukowo potwierdzonego wyjaśnienia, ale niektóre hipotezy są dość obiecujące. Warto też zwrócić uwagę na kilka faktów, które mogą pomóc w zrozumieniu tego fenomenu. Od nich chciałbym zacząć. Otóż głównie na brzegach osiadają tzw. zębowce – kaszaloty, grindwale, wale dziobogłowe. Większość pechowych waleni żyje w otwartych wodach, na dużych głębokościach. W przytłaczającej większości są to też gatunki społeczne, o silnych więziach międzyosobniczych. Natomiast walenie, które zazwyczaj żyją w płytkich, przybrzeżnych wodach, prawie nigdy nie osiadają na brzegu.
Przede wszystkim warto rozróżnić kilka typów tego zjawiska. Z punktu widzenia naszej rozmowy nie ma co zajmować się sytuacjami, gdy na płyciznach pojawiają się martwe pojedyncze osobniki, bo przyczyny są wtedy zazwyczaj inne niż w przypadku masowego osiadania na brzegu. Gdy żywe pojedyncze walenie zostają uwięzione na brzegu, zdarza się, że przyczyną jest jakiś zupełnie naturalny czynnik: bardzo zła pogoda, choroba zwierzęcia, osłabienie czy wyczerpanie, brak orientacji u młodego niedoświadczonego osobnika, starość czy wreszcie polowanie zbyt blisko nieznanego brzegu. Natomiast jeśli mówimy o masowym osiadaniu na mieliznach czy plażach to warto zwrócić uwagę na dodatkowe czynniki: dezorientacja całych stad kierujących się w czasie polowania temperaturą wody, w której przebywa ich ulubiony pokarm, błędy nawigacyjne spowodowane złym odczytem echa linii brzegowej, podążanie za delfinami żerującymi na niebezpiecznych płyciznach. Nie bez znaczenia jest też siła więzi społecznych między osobnikami i podążanie za przewodnikiem stada, który mógł stracić orientację, może być chory itd. Nie sposób tu pominąć też czynniki antropogeniczne: zatrucie morza, hałas pod wodą wywoływany przez statki, prace podwodne bądź sonary. Mogą one prowadzić w najlepszym razie do dezorientacji a w najgorszym do poważnych uszkodzeń systemu nerwowego.
No właśnie. Jedna z teorii dotyczy hałasu w morzach i oceanach, który wywołują ludzi. Jaki ma to konkretnie wpływy na ssaki?
Tu fakty są jednoznaczne. Hałas jest bardzo niebezpieczny. Zarówno hałas podmorskich prac inżynieryjnych, hałas śrub okrętów, jak i szum i impulsy emitowane przez różne urządzenia wojskowe. Zakłócają one komunikację między poszczególnymi osobnikami –
kolokwialnie mówiąc, mogą ogłuszać delfiny i wieloryby, nierzadko prowadzą do urazów aparatu słuchu, które z kolei mają bardzo poważne skutki dla zdrowia i życia waleni. Nie zdajemy sobie nawet sprawy, jak duży jest to poziom hałasu. Pamiętam, jaki byłem zaskoczony, gdy po raz pierwszy słuchałem odgłosów pod wodą przy użyciu hydrofonu, mając okazję uczestniczyć w badaniach kaszalotów między Lazurowym Wybrzeżem a Sardynią. Pływa tam mnóstwo statków, a akwen jest naturalnym sanktuarium wielorybów i delfinów. A przecież ludzkie ucho wyłapywało tylko część fal dźwiękowych.
Okazuje się, że najbardziej niebezpieczne mogą być te impulsy, których my nie słyszymy. Marynarka wojenna różnych krajów używa tzw. LFAS czyli Low Frequency Active Sonar. Największy problem generuje US NAVY, która ma go na wyposażeniu od 1981 roku. Fale emitowane przez LFAS stosowany do wykrywania wrogich okrętów podwodnych rozchodzą się na przestrzeni prawie wszystkich akwenów morskich. US Navy kontroluje 80% powierzchni mórz i oceanów. Tak więc potencjalnie zagrożona jest większość populacji waleni. A skutki są dramatyczne. Widać je było wielokrotnie w trakcie manewrów wojennych, gdy floty używały sonaru. M.in. było to masowe osiadanie na brzegu. US NAVY wie o tym dobrze i przyznaje, że sonar wielokrotnie był pośrednią lub bezpośrednią przyczyną śmierci zwierząt. Tak było w trakcie ćwiczeń na Bahamach w 2000 r. z 17-oma walami dziobogłowymi, gdzie badania wykazały istotne uszkodzenia narządu słuchu. Z kolei 14 innych wali dziobogłowych, które były ofiarami manewrów niedaleko Wysp Kanaryjskich w 2002 r. miało oznaki poważnej choroby dekompresyjnej. Prawdopodobnie uciekając w panice przed impulsami z sonarów zbyt szybko, w nienaturalnym rytmie wynurzyły się, co doprowadziło do poważnych uszkodzeń. Ekolodzy udokumentowali też na nagraniach audio i video paniczne zachowanie orek w Puget Sound, gdy w pobliżu operowały okręty wojenne wyposażone w sonary.
Za chwilę ruszy też w Stanach pięcioletni projekt badawczy mający na celu określenie dokładnego wpływu sonarów, hałasu śrub okrętowych oraz podmorskich odwiertów na dobrostan i zachowanie waleni. Ale smutne jest to, że jednocześnie US Navy, która jest partnerem w tym projekcie, zapowiedziała właśnie kolejne intensywne testy sonarów między Hawajami a wybrzeżem Kaliforni. Marynarka Wojenna USA zaprosiła różne agendy rządowe i organizacje pozarządowe do konsultacji społecznych i dyskusji w tym temacie. Wygląda to jednak tylko na dbałość o PR i na działania fasadowe, bo na przestrzeni ostatnich lat nic nie zmieniło się na lepsze.
W prasie i mediach osiadanie na brzegu często jest nazywane „zbiorowym samobójstwem”. Czy jest w ogóle możliwe, by zwierzęta popełniły samobójstwo?
Myślę, że określenie takie jest poważnym nadużyciem. Takie podejście to wg mnie ewidentny przykład antropomorfizmu a czasem i szokującej nadinterpretacji. No bo jak inaczej nazwać stwierdzenie, że wieloryby poprzez takie masowe samobójstwa chcą zaprotestować i zwrócić uwagę ludzi na postępująca degradację środowiska morskiego? A czasem takie wytłumaczenie osiadania waleni an mieliznach można spotkać w popularnych mediach.
Wróćmy jeszcze do pytania, czy możliwe jest, żeby zwierzęta popełniały samobójstwo? Samobójstwo to akt celowego, świadomego odebrania sobie życia. Tyle, że trudno jest ustalić, czy dane działania zwierzęcia, nawet jeśli wyglądały na samobójcze, były celowe i świadome, czy np. nie wynikały z zaburzeń układu nerwowego, nie były niekontrolowaną odpowiedzią na stres… Skoro zapytała już Pani o takie sytuacje, to warto przypomnieć tu o dwóch sytuacjach dotyczących delfinów, gdzie naoczni świadkowie twierdzą, iż były to samobójstwa. W jednej ze swoich książek – „W oceanie życia” Jacques-Yves Cousteau opisuje przypadek delfina trzymanego w niewoli, który pewnego dnia zaczął wielokrotnie uderzać głową o betonową ścianę basenu, aż
nastąpił zgon. Dla Cousteau był to wstrząs, zwłaszcza że sam wraz ze swoją ekipą ze statki Calypso wielokrotnie łapali delfiny do badań naukowych. Od tego czasu postanowił, że nie dołoży ręki do badań nad waleniami, prowadzonych w niewoli. Równie wstrząsający przypadek przywołuje często Ric O’Barry – słynny treser delfinów do filmów z serii „Flipper”, a od wielu lat jeden z głównych działaczy na rzecz ochrony delfinów, znany też z ostatniego głośnego oscarowego dokumentu „Zatoka delfinów”. Opowiada on, że przełomem dla niego był dzień, gdy odeszła ulubiona podopieczna – samica Kathy. Wg O’Barrego popełniła ona samobójstwo, w jego ramionach. Po prostu przestała oddychać. Jak twierdzi – nie chciała już dłużej żyć w niewoli! Na całym świecie odnotowywane są przypadki osiadania na mieliznach. Jednak często są to pojedyncze osobniki, zdarza się że chore. Jednak nie w Australii. Zdarza się, że są to stada liczące ponad 100 osobników (różnych gatunków). To fakt. Wybrzeża Australii, Tasmanii, Nowej Zelandii to arena najliczniejszych i najczęstszych przypadków osiadania wielorybów i delfinów na plażach i płyciznach.
Z czym może mieć to związek?
Wytłumaczeniem może być ukształtowanie linii brzegowej. Jeśli weźmiemy pod uwagę choćby dwa miejsca, gdzie szczególnie często dochodziło do takich zdarzeń – Ocean Beach w Tasmanii i Geographe Bay w Zachodniej Australii, to występujące tam płycizny sięgające daleko w morze oraz niezwykle łagodnie schodzący do morza brzeg mogą utrudniać odczyt odbitych fal dźwiękowych emitowanych przez walenie, w celu oszacowania przeszkód i zagrożeń na ich drodze.
Ale to tylko jedna z hipotez.
Dlaczego są to tak liczne stada?
Bardzo trudno to ustalić, gdyż ingeruje tu wiele zmiennych. Po pierwsze w tym rejonie populacje waleni są po prostu liczne. Po drugie mówimy tu o gatunkach często żyjących w dość dużych stadach. Po trzecie stadny charakter niektórych z tych zwierząt oznacza też silne więzi społeczne i podążanie za przewodnikiem. Dodatkowo, nawet jeśli część osobników jest w stanie wrócić na pełne morze, nawet gdy wyzwolą się z pułapki, wracają, ale raczej na mielizny – do swoich pobratymców. Dlatego rozmiary tych tragedii mogą tu być tak duże. Widzimy to szczególnie w przypadku grindwali. Z grindwalami wiąże się jeszcze jeden niuans. Ich kształt sprzyja temu, że na plaży bez wody często przewracają się na bok. A podczas przypływu fale zalewają ich otwory oddechowe. Topią się wtedy zanim zdołają się podnieść. Stąd często tyle ofiar.
Odnotowano również, że zjawisko ma charakter cykliczny i nasila się co kilka lat. Dlaczego tak się dzieje?
Mark Hindell, zoolog z Uniwersytetu Tasmańskiego twierdzi ,że wody oceaniczne wokół Tasmanii i Nowej Zelandii oziębiają się cyklicznie co 10 lat i z tym zjawiskiem jest związane masowa zagłada wielorybów. Pojawienie się zachodniego wiatru strefowego i zmiana temperatury wody powoduje, że wieloryby zaczynają żerować bliżej brzegów, gdzie jest więcej pokarmu i są przez to bardziej podatne na śmierć na mieliznach przybrzeżnych.
Jak należy zareagować w przypadku, gdy zauważymy zwierzę uwięzione na mieliźnie czy na brzegu?
Pierwsza i najważniejsza rzecz – to wezwać odpowiednie służby. W zasadzie w prawie każdym kraju, gdzie zdarzają się takie wypadki, działają wyspecjalizowane grupy dysponujące wiedzą, umiejętnościami i sprzętem. Często grupy takie, dobrze przygotowane i zorganizowane, działają w obrębie społeczności lokalnych.
Czekając na grupę ratowniczą warto zadbać o kilka rzeczy: zapewnić zwierzętom namiastkę spokoju chroniąc je przed dodatkowymi stresorami: gapiami, wrzawą, psami itd. Jeśli ma się podstawową wiedzę, warto też zadbać o ochronę waleni na brzegu przed promieniami słonecznymi i wysychaniem skóry. Polewanie wodą, przykrywanie mokrymi płachtami to podstawa. Nie wolno za to na własną rękę próbować spychać zwierząt w głąb morza, ciągnąć za płetwy itd. Grupa ratownicza będzie starała się ułożyć zwierzęta w bardziej komfortowej i bezpieczniejszej pozycji, ułatwić im powrót do morza w czasie przypływu, ewentualnie wykorzysta dostępne środki transportu. Czasem podejmuje się decyzje o odtransportowaniu niektórych osobników do centrów rehabilitacji. A czasem następuje ta najtrudniejsza decyzja – o skróceniu cierpienia.
Szukając informacji na ten temat natrafiłam na ciekawą historię – delfin pomógł uwolnić się dwóm wielorybom, które utknęły na mieliźnie. Czy jest możliwe, by delfin potrafił „dogadać się” z wielorybami?
Wydarzenie, o którym Pani wspomina, jest rzeczywiście ewenementem. Nie przypominam sobie, by wcześniej coś podobnego zostało odnotowane. Ale oczywiście sam fakt bliskich kontaktów delfinów i wielorybów to nic nadzwyczajnego. Często wieloryby podążają za delfinami, które lepiej znają wody przybrzeżne i są bardziej zwinne w trakcie połowów. Niestety oznaczać to może także to, że delfiny niechcący wciągają większe zwierzęta w pułapkę, gdy te, podążając za nimi, wpływają na łachy piasku.
Być może to, co stało się w Mahia Beach w Nowej Zelandii, jest związane z podobnym zachowaniem wielorybów, tyle że tym
razem efekt był szczęśliwy dla dwójki uwięzionych i zestresowanych małych kaszalotów. Oczywiście wiele też mówi się o chęci niesienia pomocy przez delfiny, o altruistycznych zachowaniach, wreszcie o niezwykłym usposobieniu delfina Moko – bohatera tej historii, który już wcześniej stał się legendą i ulubieńcem wielu Nowozelandczyków. Tyle, że … znowu musimy tu uważać na błąd antropomorfizmu .
Czy ludzie mogą w jakikolwiek sposób zapobiec osiadaniu waleni na brzegu?
To o czym przed chwilą rozmawialiśmy – uratowanie dwóch wielorybów przez delfina butlonosego – podsunęło badaczom śmiały pomysł, by wytrenować delfiny do „wyprowadzania” wielorybów, które osiadły na mieliznach lub uporczywie próbują płynąć w niewłaściwą stronę, mimo, że dopiero co uwolniły się ze śmiertelnej pułapki. Na razie są to jednak idee w kategorii science -fiction.
A tak na poważnie – naprawdę niewiele można zrobić. Oczywiście odpowiednie służby w różnych krajach dysponują urządzeniami, które sprawdzają się przy odstraszaniu niektórych gatunków waleni, ale zapewne zastosowanie ich np. na bardzo długim odcinku wybrzeża Nowej Zelandii mogłoby być niezwykle kosztowne i mało efektywne. Tak naprawdę pingery, bo o nich mowa, są jeszcze wciąż w fazie rozwoju. Testuje się różne rodzaje baterii, systemy oszczędzania energii, uruchamiania urządzeń dopiero w kontakcie z wiązką ultradźwięków emitowanych przez morskie ssaki…Używane dziś pingery, umieszczane najczęściej na górnej lince sieci rybackich, emitują impulsy dźwiękowe odstraszające walenie. W Polsce stosuje się je do ochrony morświnów przed zjawiskiem przyłowu. Wyniki badań są bardzo obiecujące. Okazuje się, że redukują śmiertelność morświnów na poziomie 80-90%. W planach jest ulokowanie kilkudziesięciu takich urządzeń nad dnem morskim między Gdynią a Helem. Ten akustyczny ekran mógłby skutecznie zniechęcić morświny do wpływania na niebezpieczne dla nich łowisko, gdzie rybołówstwo jest bardzo nasilone.
Oczywiście takie rozwiązania to nie tylko sposób na pogodzenie rybołówstwa i ochrony waleni. Np. w Durban w Afryce Południowej pingery umieszcza się na sieciach chroniących plaże przed atakami rekinów, a w tamtym rejonie żyje ich aż 14 gatunków. A przecież dla wielu Durban jest światową stolicą surfingu. W rozstawionych tam sieciach zastawnych giną tysiące rekinów, ale też i delfiny. Zastosowane tam generatory dźwięków wydają się naprawdę skuteczne. Emitowane sygnały akustyczne są nieprzyjemne dla delfinów i opuszczają one tamte okolice. Stawka jest wysoka, bo każdego roku ginie tam około 40 delfinów butlonosych, garbatych i zwyczajnych. Tutaj także wyniki są obiecujące. Kto wie…Może właśnie to będzie właściwym kierunkiem poszukiwań jeśli chodzi o ochronę delfinów i wielorybów przed osiadaniem na mieliznach.
Czy w Polsce kiedykolwiek odnotowano takie zjawisko?
Nie słyszałem o czymś takim. Trudno zresztą mówić o masowych osiadaniu waleni na polskich brzegach, gdyż walenie w Bałtyku to naprawdę rzadkość.
No właśnie… Czy w naszym Bałtyku zdarzyło się spotkać, któregoś z przedstawicieli waleni? Oczywiście oprócz morświnów.
Bodajże ostatnimi delfinami widzianymi w Zatoce Gdańskiej były dwa delfiny z gatunku Delphinus delphis (delfin zwyczajny), które w sierpnia 2007r. na swym kursie zanotował jeden z jachtów. W lipcu 2008 roku kilkakrotnie zaobserwowano humbaka, m.in. w okolicach Darłówka, Rowów i Ustki. Poprzednia wizyta humbaka miała miejsce w 2006 r., a jeszcze wcześniejsza – przed niespełna 30 laty. W grudniu 2008 w okolicach Bornholmu widziano 2 wieloryby i grupę delfinów. Natomiast w kwietniu 2007 zaobserwowano u polskich brzegów grupę 4 delfinów. Bałtyk, także polski, gościł butlonosy, delfiny zwyczajne i – szczególnie w ostatnich latach delfiny białonose. W ostatnich latach pojawiła się też sensacja – dwukrotne stwierdzenie w Zatoce Gdańskiej tropikalnego gatunku delfina pręgobokiego oraz – po raz pierwszy – delfina białobokiego. Warto więc zgłębiać wiedzę o delfinach, wielorybach i ich ochronie, bo, kto wie, może będziemy mieli coraz częściej okazję obserwować takich gości w naszych wodach. Oby nie na plażach i płyciznach.
Dziękuję bardzo za rozmowę!
Tak… to człowiek i jego rozwijające się technologie jest największym wrogiem ziemi. Coraz lepiej idzie nam wykańczanie ziemi. A generalnie to nie nam biednym pionkom tylko swoją robotę robią wielkie korporacje, wojska itp. my na szarym końcu dokładamy coś od siebie nie mając wyjścia. A nie mamy wyjścia bo zeby żyć musimy postępować według zasad ktore ustalają elity i tak koło się zamyka.
Szkoda ze tak malo ludzi sie tym interesuje, mam nadzieje ze kiedys sie obudza.Dziekuje za artykul i pozdrawiam
Kiedy najwiekszy szkodnik świata zostanie usunięty, mam nadzieje że nieługo.
Fajny i konkretny wywiad. Z ciekawością go się czyta a i temat ciekawy.