Domowe sposoby poprawiania urody. Jak być piękną?
Ekologia.pl Środowisko Biznes Jak być pięknym, zdrowym i młodym? Domowe sposoby poprawiania urody i dbania o zdrowie w dawnych czasach

Jak być pięknym, zdrowym i młodym? Domowe sposoby poprawiania urody i dbania o zdrowie w dawnych czasach

Być pięknym, zdrowym i wiecznie młodym – oto odwieczne marzenie ludzkości. Cynicy powiadają wprawdzie, że najlepszym kosmetykiem są pieniądze, które w zdumiewający sposób ujmują nam lat i poprawiają urodę… w oczach innych, ale odrzućmy ten pogląd, skupiając się na polecanych niegdyś tzw. naturalnych metodach i sposobach dbania o wygląd i zdrowie. Inwencja człowieka w tej materii nigdy nie znała granic, a rozmaite rzekomo rewelacyjne zdrowotne poradniki oraz „cudowne” diety, kuracje, maseczki, kąpiele i masaże nie są bynajmniej wymysłem naszych czasów. Trzeba wszak przyznać, że niektóre z dawnych przepisów – chociaż często pozbawione jeszcze wówczas naukowej podstawy – zadziwiająco trafnie ordynowały skuteczne środki lecznicze. Decydujące znaczenie miały tu zapewne wielowiekowe obserwacje i doświadczenia oraz wrodzona intuicja praktyków tzw. medycyny ludowej. Poniższe wywody przyjmijmy jednak lepiej z dużą dozą ostrożności i z „przymrużeniem oka”.
 

fot. shutterstock

fot. shutterstock

W roku 1623 Marcin Filipowski wydał w Krakowie „Spiżarnię aktów rozmaitych”, w którym to dziele czytamy m.in., że… szafir, emblemat niezmienności i stałości, a gdy go dystylują alchemikowie, tak przedystylowany na drżenie serca jest wielce pomocny. Jaspis żołądkowi słabemu, ale też i serdecznej boleści wszelką i znaczną pomoc przynosi, a melankolię odpędza. Przeciw ślakowi jest pierwszym lekarstwem, podagrykom i tym, którzy scyatykę miewają, wielką pomoc przynosi… Poradnik ten – jak zresztą wiele podobnych mu wydawnictw – cieszył się znacznym powodzeniem wśród umiejącej czytać ludności, gdyż przy ówczesnym poziomie medycyny profilaktyka zdrowotna miała ogromne znaczenie. Równą popularnością szczycić się mogły książki o medycynie domowej także w wiekach następnych, a zwłaszcza w XIX i na początku XX stulecia. Cóż zatem zalecano naszym przodkom?

Według wydanych przez J.R. Kwaśniewskiego „Przepisów, wskazówek i rad dla wszystkich stanów na wsi i w mieście, zebranych z dzieł podręczników swojskich i obcych różnych autorów”, najlepszym sposobem na ból głowy histeryczny było przykładanie liści świeżej kapusty lub świeżych ziemniaków pokrajanych w plasterki oraz… staranne czesanie włosów. Pomocne jest także obmywanie głowy rumem.

Na nękającą młode i niewinne panienki blednicę (chloroza, choroba zielona; charakteryzujący się niedokrwistością i zielonkawożółtym zabarwieniem skóry zespół chorobowy spowodowany niedoborem żelaza) niezawodnym lekarstwem było oczywiście wyjście za mąż, a w ostateczności – spożywanie jabłek nabijanych gwoździami (przed konsumpcją, po pojawieniu się rdzawego nalotu, należało naturalnie gwoździe wyjąć).

Nieco inaczej radził leczyć migrenę „Skarbiec dla rodzin w mieście i na wsi, czyli jak sobie radzić?”. Otóż osoba cierpiąca miała pozostawać w cichym i ciemnym pomieszczeniu, pić letni rumianek, brać ciepłe okłady na żołądek, a… jeśli jest kongestia, to synopizma z musztardy przykładać na szyję co kwadrans.

Wielce dokuczliwą i kłopotliwą przypadłością był jęczmień na oku. Leczono go kataplazmami (gorący i wilgotny okład) z bułki i mleka, a gdy ta terapia nie przynosiła rezultatu, trzeba było… wziąć na przeczyszczenie, przecierać powiekę rąbkiem własnej koszuli lub rzucać ziarna jęczmienia na rozpaloną blachę kuchenną wypowiadając stosowne zaklęcie.

Równie przykrą dolegliwością była fluksja (zapalenie albo ropień dziąsła, zapalenie okostnej szczęki), wywoływana zazwyczaj chorobą zębów. Leczono ją płukankami, okładami, środkami przeczyszczającymi i kąpielami nóg.

Na ból zębów skuteczna była podobno nowenna do św. Apolonii, ale byli też tacy niegodziwi wesołkowie, którzy zalecali kurację następującą: Nabierz w usta zimnej wody i usiądź na rozpalonej blasze kuchennej. Gdy woda się w buzi zagotuje, ząb na pewno przestanie boleć.

Co pewien czas przyzwyczajoną do starych metod leczenia opinię publiczną elektryzowała wiadomość o nowym sposobie uzdrawiania chorych. Na przykład w połowie XIX wieku modne stało się leczenie „magnetyzmem” (mesmeryzm). Był to opracowany jeszcze w drugiej połowie XVIII wieku przez niemieckiego lekarza Franza Antona Mesmera system leczenia oparty na działaniu rzekomego „magnetyzmu zwierzęcego” i tzw. fluidu, który miał rozprowadzać energię w organizmie. Zaburzenia w działaniu owego „fluidu” skutkowało ponoć chorobą. Teoria ta – jako pozbawiona podstaw naukowych – została odrzucona w roku 1784 przez komisje lekarskie w Paryżu i Berlinie, ale przyczyniła się do rozwoju badań nad hipnozą i psychoterapią. W roku 1855 ukazał się w „Nowinach” artykuł, w którym opisano aparat służący do takiej właśnie terapii. Urządzenie składało się z dużego drewnianego naczynia napełnionego wodą z opiłkami żelaza i drobinami szkła, z którego wystawał stalowy pręt zakończony kulą. Czytamy dalej, co następuje:
Laskę tę magnetyzuje lekarz dyrygujący zakładem i potem wpuszcza gości, z których po 10 naraz może wejść w stosunek z laską namagnetyzowaną za pomocą wstążek wełnianych, trzymanych przez używającego tego aparatu /…/. Dziś już wiedzą doskonale lekarze, na które słabości najzbawienniejsze jest leczenie magnetyczne, mianowicie w słabościach nerwowych, reumatycznych, artretycznych, a nawet w wypadkach epileptycznych. Na 40 wypadków 16 chorych ozdrowiało po pierwszym zaraz zastosowaniu siły magnetycznej. Zdarzył się nareszcie wypadek wariacji usuniętej po trzech dniach.

Fot. shutterstock

Nie wszystkim jednak odpowiadała ta „nowoczesna” metoda. Stateczni i konserwatywni obywatele, a zwłaszcza małżonkowie, preferowali raczej stare recepty na dobre zdrowie. Tak więc zwolennicy wodolecznictwa (hydroterapia) księdza Sebastiana Kneippa lub Tarnawskiego nacierali klatkę piersiową wystaną wodą, a wyznawcy „15 minut dla zdrowia” wykonywali kilka przysiadów według wskazań doktora Muellera.


Niezbędne do domowej terapii składniki można było zdobyć we własnym zakresie albo nabyć u zielarzy lub przejezdnych kupców. Gotowe mikstury kupowano natomiast w aptekach, których w większych miastach było zwykle dość dużo.

W stołecznym Krakowie lecznicze środki sprzedawano np. w założonej w roku 1403 aptece „Pod Złotą Głową”. Od roku 1625 działała apteka „Pod Białym Orłem”, a apteka „Pod Słońcem” mogła się poszczycić metryką z 1741 roku. Znana była również apteka „Pod Koroną” oraz apteka „Pod Tygrysem”, w której oferowano leczące blednicę wino żelazowo-chinowe o nazwie „Condurango”.

Wymienione powyżej apteki znajdowały się na Rynku, co niewątpliwie przyczyniało się do ich popularności. Poza Rynkiem najbardziej znana była apteka „Pod Słoniem” na rogu ul. Grodzkiej i pl. Wszystkich Świętych oraz apteka „Pod Gwiazdą” przy ul. Floriańskiej, i jeszcze apteka „Pod Barankiem” na Małym Rynku.

W składzie aptecznym „Pod Czarnym Wilkiem” przy ul. Siennej można było nabyć leki ziołowe modnej wówczas kuracji wspomnianego już księdza Kneippa. Szczególnym powodzeniem cieszyła się tam nalewka pod nazwą „kneippówka”.

Krakowskie apteki polecały także krople „do ócz”, występujące pod nazwą „woda profesora Rydla”, których wynalazcą był znany profesor okulistyki i dyrektor kliniki Lucjan Rydel, ojciec poety, również Lucjana. Do dozowania tego lekarstwa miała służyć pipetka obdarzona przez prof. Rydla mianem „zakraplacza”.

„Jedyny prawdziwy z zieloną zakonnicą Balsam” polecał natomiast niejaki T. Thierry, który ponadto wymyślił „ciągnącą maść centy foliową” oraz „proszek na hemoroidy, tylko do zewnętrznego użycia, bez przeszkód w zawodowej pracy”.

Reklamowano też miksturę Elza Fellera („Elza–Fluid” i „Elza–pigułki”), leczącą ponoć próchnienie kości, biegunkę, ból zębów, świerzb, czerwonkę, rany, kurcze, suchoty, ślepotę, robaczycę, zimnicę, reumatyzm, wrzody, bicie serca, nerki, szum w uszach, żółtaczkę, febrę, koklusz, choroby jamy ustnej, wątrobę, żołądek, osłabienie, paraliż i postrzał. Środek ów miał pomagać nawet świniom, krowom i wołom. Istne panaceum!

Pigularze, znachorzy i zielarze starali się zaradzić również mniej poważnym dolegliwościom ciała oraz poprawić niedoskonałości urody swoich klientów. Oto np. w firmie Reim i Spółka „Pod Czarnym Psem” można było kupić niezawodny podobno środek na odciski pod nazwą „Colosal”, który reklamowano takim oto wierszykiem:

Chcesz nagniotkom zrobić bal,
Stosuj tylko Colosal.

 
Poważnym problemem wielu panów, a niekiedy i pań, była łysina. Przedsiębiorczy wynalazcy i rozmaici szarlatani z niesłabnącym powodzeniem reklamowali zatem środki na porost włosów. W roku 1902 popularna w tej dziedzinie była Anna Csillag, która „wyhodowała” na własnej głowie włosy długości 185 centymetrów. Balsam Mos reklamowano w roku 1904. Producent M. Feith z Wiednia polecał Lowakrynę, głosząc, że… w kilka dni po wtarciu Lowakryny zaczynają włosy róść. Natomiast wzmiankowany już aptekarz Thierry proponował łysym pomadę tannochininową („Prawdziwa angielska Haar–Restorer <Tannochininowa> Pomada”).

Dawny salon fryzjerski, fot. shutterstock

Wszystkie te środki okazywały się jednak mało skuteczne, dzięki czemu łysina niezmiennie dostarczała tematu rozmaitym facecjonistom.

Oczywiście nie tylko włosy stanowiły przedmiot zainteresowania dawnych aptekarzy. Płeć piękna dbała przecież także o ręce i twarz. „Skarbiec domowy” udzielał w tej kwestii wielu szczegółowych rad. Tak więc do wygładzania skóry rąk używano gold-creamu lub proszku z utartych gorzkich migdałów z dodatkiem mąki ryżowej, albo też sody oczyszczonej i olejku lawendowego. Wygląd i jędrność warg poprawiała pomadka różana, sporządzana z oczyszczonego sadła, olejku migdałowego, wosku białego, karminu i olejku różanego.

Białość cery uzyskiwano, stosując płynny blansz (siarczan cynku) lub puder ryżowy. Natomiast rumieniec na policzkach powstawał w wyniku użycia różu orientalnego, sporządzanego ze sproszkowanego kłącza kosaćca (korzeń fiołkowy). Proszkiem tym nacierano policzki, aż – jak pisano – skóra się trochę rozpali i rumianą pozostanie, czerwoność przez kilka dni nie znika, podczas gdy palenie wkrótce ustanie.

Trzeba wszakże uczciwie zaznaczyć, że „Skarbiec domowy” nie zalecał wcale tych wszystkich zabiegów, gdyż – jak podkreślano – szkodziły one zdrowiu i „psuły płeć”. Złośliwcy wyrażali się na ten temat bardziej dosadnie, mówiąc: Nie pomoże blansz i róż, skoro dama stara już!

Jakże skromnie, niewinnie i zabawnie brzmią dzisiaj, w dobie wszechobecnej natrętnej reklamy środków „na wszystko”, te dawne aptekarskie hasła. Powszechny obecnie kult młodego i pięknego ciała graniczy niekiedy wręcz z obsesją, co popycha jednostki słabsze psychicznie do podejmowania drastycznych i często tragicznych w skutkach kroków.


Patrząc na paradę prezentowanych w telewizji i kolorowej prasie sztucznych, niemal identycznych sylwetek i fizjonomii, nie zapominajmy, że prawdziwa uroda świata i zamieszkujących go stworzeń tkwi w różnorodności, a zewnętrzne piękno ludzkiego ciała jest emanacją naturalnego piękna wewnętrznego – piękna człowieczej duszy.

Ekologia.pl (Marek Żukow-Karczewski)
4.8/5 - (6 votes)
Post Banner Post Banner
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Nie odchodź jeszcze!

Na ekologia.pl znajdziesz wiele ciekawych artykułów i porad, które pomogą Ci żyć w zgodzie z naturą. Zostań z nami jeszcze chwilę!