Tajemnice „zwykłego” liścia
Liście przybierają najrozmaitsze kształty, mienią się zwykle wieloma odcieniami zieleni, aby jesienią przybrać złotą, brązową lub czerwoną barwę. Liście są małymi manufakturami przyrody, w których wnętrzu energia słonecznych promieni przechodzi cudowną przemianę, dając życie całej roślinie. Pełnią też rolę wizytówek, dzięki którym łatwiej nam rozpoznać krzew lub drzewo. Obfita obecność liści świadczy o zdrowiu i żywotności nosiciela zielonej szaty, a ich brak w okresie wegetacyjnym może oznaczać chorobę.
Liście – bo o nich tu oczywiście mowa – zawsze przyciągały uwagę człowieka, stając się inspiracją do poważnych rozmyślań egzystencjalnych. W ich poszumie słyszano nieustającą pieśń o przemijaniu. Cóż bowiem bardziej wyraziście, niż one, mówi nam o niezmiennym cyklu narodzin, rozkwitu, zmierzchu i śmierci?
Aby podziwiać je w pełnej krasie, wystarczy zboczyć na polny trakt, odwiedzić ogród, park lub przekroczyć granicę lasu. I już cieszą oko np. jasnozielone błyszczące liście gruszy pospolitej, rosnącej zwykle przy drogach lub na miedzach. W tych miejscach oraz w lasach żyje też sobie jarzębina, czyli jarząb pospolity, mająca liście pierzaste. Również przy drogach oraz w parkach rośnie jesion wyniosły o liściach nieparzysto pierzasto złożonych oraz ręką ludzką sadzony klon zwyczajny, występujący zwykle w lasach dębowo-grabowych, którego liście są 5-7 klapowe. W parkach sadzi się też krzewy derenia pospolitego o liściach jajowatych, zaostrzonych na końcach.
Natomiast liśćmi jajowatymi z ostrymi wrębami na brzegach pochwalić się może grab zwyczajny. Jajowate liście ma także buk. W Karpatach i Sudetach spotkamy olszę szarą o liściach eliptycznych, szarozielonych, od spodu jaśniejszych, wycinanych na brzegach i lekko owłosionych filcowato. Szerokie liście z niesymetryczną nasadą posiada wiąz szypułkowy i górski, zdobiący za sprawą człowieka parki i pobocza dróg. Olcha czarna ma zaś liście ciemnozielone, na szczycie wcięte zatokowo. W ogrodach i na leśnych polanach ujrzeć możemy leszczynę, której duże liście są miękkie i owłosione. Wyniosły jawor prezentuje zaś nam liście trój- lub pięciopłatowe, ciemnozielone z wierzchu i sinawozielone od spodu. A ogromne liście kasztanowca zwyczajnego chętnie układamy w jesienne bukiety. No i jeszcze z sentymentem wspomnijmy pokrzywę – postrach dziecięcych zabaw – o liściach sercowatych, grubo ząbkowanych w nasadzie (pokrzywa zwyczajna) lub jajowatoromboidalnych, ostro ząbkowanych (pokrzywa żegawka) oraz łopian większy, udzielający chętnie schronienia pod swoimi wielkimi, sercowatookrągławymi liśćmi, pokrytymi od spodu gęstymi cieniutkimi włoskami, zwanymi kutnerem. Widać, że natura musiała w swojej pracowni zatrudnić bardzo pomysłowych kreatorów mody.
Nim jednak zaczęto analizować wrażenia estetyczne, rozdrapywać rany duszy i ronić łzy nad bukietem z jesiennych liści, starano się wykorzystać zieloną okrywę korony drzew i krzewów do bardziej prozaicznych celów.
Tak więc w zamierzchłych średniowiecznych czasach, wybranych i odpowiednio przygotowanych liści używano w charakterze… listów. Po prostu wypisywano na nich krótkie wiadomości, polecenia lub miłosne wiersze, niekiedy składano na pół i przekazywano adresatowi. Podobnie postępowano zresztą, co jest bardziej znane, z korą niektórych drzew, np. brzozy, w krajach słowiańskich. W świecie antycznym wyjątkową pozycję w tej dziedzinie zajęły poświęcone Hermesowi długie, sztywne, pierzaste lub wachlarzowate liście palmy, na których z chęcią w antycznym świecie pisano, dzieki czemu stały się atrybutem sztuki pisania.
Pamiątką po takim właśnie użytkowaniu liści jest dwojakie znaczenie słowa „list”, które w dawnej Polsce oznaczało zarówno papier do korespondencji, jak i też element rośliny.
Motyw liścia występuje oczywiście w sztukach pięknych, czego przykładem może być palmeta, czyli stosowany od czasów starożytnych w architekturze, malarstwie i rzemiośle artystycznym symetryczny ornament dekoracyjny w formie wachlarzowo rozłożonego, stylizowanego liścia palmy. Często spotykanym architektonicznym elementem dekoracyjnym jest akroterion, tj. detal wieńczący wierzchołek i boczne narożniki reprezentacyjnych budynków. Przybiera on niekiedy kształt stylizowanych liści akantu – rośliny żyjącej na obszarze krajów śródziemnomorskich. Jej liście są duże i głęboko wycięte, różniące się w odwzorowaniu plastycznym w zależności od tego, czy mamy do czynienia z tzw. akantem mięsistym, suchym albo płomienistym. Liście akantu spotykamy też w stylu korynckim jońskiego porządku architektonicznego, gdzie okolały one w dwóch rzędach przybierającą kształt kosza głowicę kolumny.
Od starożytności motywem dekoracyjnym był też bluszcz, występujący w formie łodygi z sercowatymi liśćmi, trój- lub pięciodzielnymi. Zdobiono nim fryzy, gzymsy, głowice i trzony kolumn, a także tkaniny i ceramikę. Stał się charakterystyczny zwłaszcza dla zdobnictwa gotyckiego i secesyjnego.
Formę festonów, fryzów, wieńców i pasów ornamentalnych uzyskiwał laur, czyli wawrzyn, przedstawiany jako splot gałązek z owalnymi, ostro zakończonymi liśćmi i niewielkimi kulistymi owocami. Tego typu ozdoby spotykamy w sztuce greckiej i rzymskiej oraz renesansowej i klasycystycznej.
Liście znalazły zastosowanie również w szeroko pojętej medycynie dawnych wieków. Dużym powodzeniem na tym polu cieszyły się zimozielone, 3-5 klapowe (klapy trójkątne), skórzaste, dwupostaciowe liście bluszczu pospolitego. Osiągają one wielkość od 4 do 10 centymetrów, żyją zwykle 3 lata i potrafią czerwienieć przy niskich temperaturach, a ich ogonek liściowy, o długości 3-7 cm, jest z wierzchu brązowy lub czerwonobrązowy. Już w starożytnej Grecji wywarami lub okładami z liści bluszczu leczono przypadłości kobiece. Traktowano je także jako pobudzający zwłaszcza kobiety afrodyzjak, wzmacniający ponadto działanie trunków (bluszcz dodawano do piwa i wina również w średniowieczu). Bluszcz był atrybutem Dionizosa, a więc podczas orgii dionizyjskich żuto z upodobaniem jego liście, ku uciesze ciała i ducha. A nazajutrz, gdy nadmiernie dokuczał tzw. kac, pokruszone liście bluszczu zalewano winem, lekko zagotowywano i po ostudzeniu wypijano. Cóż to była za ulga!
W odpowiednie usposobienie podczas uroczystości ku czci Dionizosa wprowadzały też lancetowate, skórzaste i aromatyczne liście wawrzynu, zwane laurowymi lub bobkowymi. Ich odpowiednio długie przeżuwanie zapewniało stany ekstatyczne, a nawet prorocze. Środek ten z upodobaniem stosowały zatem kapłanki pytyjskie wygłaszające wyrocznie oraz bachantki podczas obrzędów orgiastycznych. Wierzono ponadto, że wawrzyn chroni przed piorunem, a więc strachliwi i przezorni – do tych ostatnich należał m.in. cesarz Tyberiusz – spiesznie wkładali na głowy wieńce laurowe podczas burzy. A my używamy liści bobkowych już tylko jako przyprawy, np. do bigosu.
Dodajmy, że w okresie nam bliższym, również na terenie Polski, pamiętano o właściwościach bluszczu (bluszcz pospolity). Jego liście zbierano pod koniec lata i poddawano suszeniu, a następnie sporządzano z nich napary, stosowane w formie okładów przy leczeniu rozmaitych chorób skóry, a także odmrożeń i stanów zapalnych. Wywar z liści bluszczu służył ponadto do odnawiania i prania odzieży, zwłaszcza czarnej.
W dawniejszych czasach – obok znanego nam naparu z kwiatów – w celach leczniczych używano także liści lipy. Drzewo to poszczycić się może umocowanymi pojedynczo listkami skrętoległymi, sercowatymi, często u nasady lekko asymetrycznymi, o brzegach karbowano-piłkowanych.
Liście niektórych drzew i krzewów stanowiły również talizman przeciwko złym mocom. Uważano też, iż są one doskonałym lekiem przeciwbólowym. Na bolące miejsca przykładano najczęściej 5-7 klapowe liście klonu zwyczajnego i wachlarzowate listki pochodzącego z Chin miłorzębu dwuklapowego. Miłorząb – jak wierzono – miał także opóźniać starzenie.
Ścisły związek z czarownicami częściowo miała mieć natomiast brzoza, gdyż pod jej listkami lubiły się podobno kryć złe duchy. Z tego też względu wiedźmy nagminnie używały mioteł brzozowych jako środka lokomocji. Uzupełnijmy, że samo drewno brzozy stanowiło amulet przeciwko czarom, złym urokom i demonom, a jej gałązki ponoć przynosiły szczęście (trzymano je w domu i noszono przy sobie). A poza tym brzoza uchodziła za drzewo strachliwe i płaczliwe (brzoza płacząca).
W Polsce spotykamy zwykle brzozę brodawkowatą (drzewo), której klinowate u nasady liście są nierówno podwójnie piłkowane. W młodości bywają lepkie i słabo owłosione, a później nagie (ogonek liściowy dł. 3 cm). Skrętoległe, jajowate lub romboidalne o zaokrąglonych kantach, drobno ząbkowane liście (blaszka liściowa dł. 3-5 cm, ogonek za młodu owłosiony) charakteryzują brzozę omszoną (drzewo lub krzew). Można się też natknąć na występującą w Tatrach i Sudetach brzozę karpacką (krzew lub niskie drzewo), posiadającą liście odwrotnie jajowate lub rombowate (brzoza ojcowska). Odmienność form liści, ich zadziwiające przemiany, zdolność corocznego odradzania się, tajemniczy poszum i inne, zaobserwowane przez człowieka cechy spowodowały, że zajęły one znaczące miejsce w świecie symboli.
Oto np. trzylistkowe liście koniczyny białej zaczęto kojarzyć z Trójcą Świętą, a koniczyna czterolistna zaczęła symbolizować krzyż, cztery cnoty podstawowe (odwaga, sprawiedliwość, przezorność, umiarkowanie) i cztery ewangelie. Wiązano liście z nadzieją, miłością, szczęściem, młodością, sprawiedliwością i opieką oraz ze szlachectwem, wpisując w ich owal imiona przedstawicieli rodu podczas tworzenia drzewa genealogicznego.
Pojawiły się oczywiście także w heraldyce. Na terenie Polski używano m.in. pochodzącego z Litwy herbu Bernowicz, przedstawiającego w polu błękitnym gałązkę róży o ośmiu listkach i mającego w klejnocie takież trzy gałązki, każda o dwóch jasnozielonych liściach. Znany jest przyniesiony w XVI wieku z Czech herb Dąb, który w polu czerwonym lub czarnym ma wizerunek złotego dębu z dwoma liśćmi i podobny dąb w klejnocie. Pień o trzech konarach pokrytych zielonymi liśćmi w polu niebieskim przedstawia natomiast herb Genderych, należący do szlachty czeskiej, nadany indygenatem w 1540 roku przez Zygmunta Starego i zatwierdzony w roku 1576 przez Stefana Batorego. Herb Linda, to z kolei umieszczona ukośnie w polu czerwonym złota gałąź lipowa o pięciu zielonych liściach. W klejnocie widzimy tam podobne dwie gałęzie, jedną z trzema, a drugą z dwoma liśćmi po bokach. Na tarczy barwy niebieskiej złoty pień o trzech korzeniach, z którego wyrastają trzy listki zielone – to herb Luziński. W klejnocie ma on pannę trzymającą w lewej ręce trzy liście. Zaś herb Lubocki przedstawia na tarczy srebrnej gałązkę o trzech zielonych listkach. Dodajmy, że młode liście w heraldyce symbolizowały często odradzanie się lub zaistnienie nowej gałęzi rodu.
Ale powstawały również związki skojarzeniowe mniej szlachetne, czego przykładem mogą być liście topoli drżącej, czyli osiki. To nieszczęsne drzewo posiada mianowicie listki osadzone na charakterystycznych spłaszczonych ogonkach, w wyniku czego drżą one pod wpływem najmniejszego nawet podmuchu wiatru. Stąd właśnie wzięło się brzydkie posądzenie o strachliwość trzęsącej liśćmi rośliny.
Przed ostatecznym upadkiem uchronił topolę sam Herakles, zakładając na głowę wieniec z topolowych liści podczas wyprawy do Hadesu po Cerbera. Mit głosi, że od spoconego czoła bohatera rozjaśniła się spodnia strona liści, a od podziemnych wyziewów pociemniała ich strona wierzchnia. Tak oto tłumaczono sobie różnicę w odcieniach zieleni listowia, którym wieńczono wytrwałych uczestników zawodów upamiętniających dwunastą pracę Heraklesa. Natomiast wieńce z dużych liści topoli białej (ciemnozielone z wierzchu, a od spodu białe, filcowate) wręczano zwycięzcom igrzysk ku czci Heliosa, odbywanych na wyspie Rodos.
Nawiasem mówiąc, w środkowej i południowej Polsce, w parkach i przy bocznych drogach, spotykamy niekiedy topolę czarną, której sztywne i połyskujące liście mają dla odmiany kształt jajowato rombowy.
Największą popularnością cieszył się oczywiście powszechnie pożądany wieniec wawrzynowy, czyli laurowy. Wiecznie zielone, aromatyczne, skórzaste, lancetowate liście tego drzewa zdobiły głowy rzymskich wodzów podczas triumfu, aby – jak czyniono to pierwotnie – oczyścić ich z przelanej na polu bitwy krwi. Następnie wieńce laurowe były już tylko oznaką zwycięstwa, a później, jako odznaczenia honorowe i emblematy urzędowe, stały się pierwowzorem monarszej korony. Wawrzynowymi wieńcami, jako laurem olimpijskim, nagradzano również zwycięzców igrzysk pytyjskich (laur oznaczał przychylność wyroczni). Otrzymywali je też z rąk papieża albo cesarza, jako z kolei laur kapitoliński, najwybitniejsi poeci średniowiecza i czasów późniejszych. Dostąpili tego zaszczytu m.in. Klemens Janicki (1540 r.) i Maciej Sarbiewski (1622 r.). Wiązało się to z przekonaniem, iż wawrzyn przynosi poetyckie natchnienie (grafomani wkładali sobie listki laurowe pod poduszkę, aby przywołać muzy).
Wawrzynowi ustępował nieco w hierarchii również wiecznie zielony mirt z liśćmi małymi, pojedynczymi, ciemnozielonymi. Wieńce mirtowe nosili zwycięzcy igrzysk ateńskich oraz uczestnicy misteriów eleuzyńskich i orfickich. Wkładano je także na głowy biesiadników, a zwłaszcza gości weselnych, gdyż symbolizował radość, zgodę, wierność i miłość małżeńską, młodość, szczęście i płodność.
Doskonale jest nam oczywiście znana obecność palmowych liści w symbolice chrześcijańskiej. Jest to przecież atrybut Marii Panny, św. Jana Ewangelisty, św. Ambrożego, św. Onufrego i Pawła pustelnika. Ich obecność w wyobrażeniach plastycznych miała oznaczać męczeństwo, czystość oraz zwycięstwo nad pokusą i śmiercią. Na marginesie dodajmy, że dawni ilustratorzy z jakimś dziwnym uporem stroili tzw. dzikich w spódniczki z palmowych liści.
Pozycję liści w wyższych sferach symboli niewątpliwie poprawia szlachetny dąb, którego skórzaste, krótkoogonkowe liście o zatokowych wrębach już w starożytnym Rzymie wręczano w formie wieńca żołnierzom, którzy podczas bitwy uratowali życie towarzyszowi broni. Po wiekach, jako symbol bohaterstwa, liść dębowy stał się elementem odznaczenia wojennego w armii niemieckiej (od XVIII w.). Z szumu dębowych liści na wietrze odczytywano wolę samego Zeusa, któremu dąb, jak na króla drzew przystało, był poświęcony. U nas spotykamy zwykle dęby szypułkowe o krótkich ogonkach liściowych i dęby bezszypułkowe o ogonkach dłuższych.
Nieco frywolności wnosi natomiast trzyklapowy listek figowy, uznany za doskonałą – z racji odpowiedniego kształtu – osłonę męskich genitaliów. Z czasem wyparł on z tego eksponowanego i odpowiedzialnego stanowiska liście winorośli, aby następnie – za sprawą motywu Adama i Ewy w Raju – wkroczyć na salony sztuki, stając się jednocześnie symbolem grzechu. Taka oto bywa cena medialnej kariery!
Na marginesie dodajmy, że drzewo figowe, a zwłaszcza jego owoce, ściśle łączono w starożytności także z płcią żeńską, gdyż niektórym bezecnikom wygląd owych owoców nieprzyzwoicie kojarzył się z pewnymi intymnymi szczegółami kobiecej anatomii. Co gorsza, wszystko to dotarło do naszych czasów, przybierając postać damskich „fig”, czyli niewiele zasłaniających majteczek. O takim drzewie, to nawet wstyd pomyśleć!
Anatomiczne podobieństwa zauważono także w przypadku poczciwej wierzby. Otóż jej liście przypominają swoim wykrojem usta, a zatem starożytni Grecy – widząc w nich wargi poety – poświęcili je muzom. Żydzi natomiast dostrzegali tam obraz ust wysławiających Pana.Wierzby polskie, to temat osobny, a więc wspomnijmy tylko, że na naszych ziemiach możemy spotkać wierzbę białą, krzewiastą iwę o dużych, szerokojajowatych liściach z ciemnym i połyskującym wierzchem, wierzbę kruchą, niewielką wierzbę pięciopręcikową (laurową) o dużych, pięknie błyszczących, ostro zakończonych eliptycznych liściach barwy ciemnozielonej, wierzbę migdałową, a także będącą krzewem wierzbę piaskową z liśćmi eliptycznymi, pokrytymi srebrzystym kutnerem (gęste, poplątane włoski) oraz wierzbę purpurową (krzew), znaną jako wiklina, która ma liście lancetowate, u dołu całobrzegie, a u góry piłkowane. Godna uwagi jest również będąca niziutkim krzewem wierzba rokita, jak i też wierzba szara, czyli łoza, mająca podłużnie jajowate liście, w młodości filcowate i owłosione. No i jeszcze wymieńmy wierzbę uszatą o jajowatych, pomarszczonych liściach, ozdobionych siateczką żółtych żyłek oraz wierzbę wiciową, czyli witwę, o równowąskich, niemal całobrzegich liściach z krótkimi ogonkami, Oj, miała Pani Natura ten gest!
Najbardziej spektakularnym, a dla wielu dramatycznym i wstrząsającym momentem w życiu liści jest ich końcowa przemiana, zakończona opadnięciem na ziemię. Obraz ten wywołuje smutek, wprowadza melancholijny nastrój, przywołuje myśli o sprawach ostatecznych, o kresie istnienia. Taka interpretacja zjawiska jest naturalnie dopuszczalna, ale wcale nie tak oczywista, jakby to się mogło pozornie wydawać. Dlaczego? Ano przyjrzyjmy się temu procesowi bliżej, gdyż sedno sprawy tkwi jak zwykle w szczegółach.
Otóż w warunkach polskich, pod koniec okresu wegetacyjnego liście dochodzą zwykle do kresu swego zaprogramowanego bytowania, co wiąże się z istotnymi zmianami anatomicznymi i fizjologicznymi, a zwłaszcza biochemicznymi, przejawiającymi się w postaci zmiany barwy. Słabnąca operacja promieni słonecznych i zimne noce powodują po prostu, że zaczyna rozpadać się chlorofil (barwnik zielony w ciałkach zieleni), a jednocześnie w soku komórkowym liści wielu drzew zwiększeniu ulega obecność antocyjanu (barwnik fioletowy). Na miejscu pozostają bez zmian karoteny (barwniki pomarańczowe) i ksantofile (barwniki żółte), które w efekcie połączenia z kwasami tłuszczowymi dają barwne woski. W tym też czasie zmniejsza się ilość azotu i fosforu oraz niektórych innych soli mineralnych. Do pnia i konarów odpływają ponadto z liści substancje odżywcze, jak np. cukier i skrobia. Tymczasem coś ważnego zaczyna się dziać również w skromnych ogonkach liściowych. W ich wiązce naczyniowo-sitowej pracę rozpoczynają mianowicie tzw. wcistki oraz związki śluzowe i żywiczne, zatykające stopniowo światło naczyń przewodzących i sita rurek sitowych. Natomiast w nasadzie ogonków powstaje warstwa prostopadłych do osi liścia komórek rozdzielających, których zadaniem jest stworzenie szczelnej przegrody między liściem a gałęzią drzewa i osłabienie tego połączenia. Po pewnym czasie, gdy warstwa oddzielająca jest odpowiednio gruba, wystarczy podmuch wiatru, aby w miejscu tym powstało pęknięcie. I tym oto sposobem ogonek wraz z uschniętym liściem ląduje na ziemi, a na gałęzi pozostaje zabliźniona tkanką korkową rana o kształcie właściwym dla danego gatunku drzewa.
Nie ma tu zatem miejsca na żadne wielkie dramaty i tragedie, jest za to doskonale zaprojektowany i działający mechanizm przyrody, w którym perfekcyjnie przewidziano kolejność zdarzeń, ich przyczyny i skutki, a przede wszystkim ich cykliczność. To w tej właśnie zapowiedzi powtarzalności, gdzie nie istnieje pojęcie początku i końca, tkwi cała nadzieja na przyszłość. Rzecz w tym, aby w dobrze naoliwione tryby dzieła natury ktoś bezrozumny nie nasypał piasku lub nie wetknął tam kija.